w ogóle nie było. Dopiero z pokropionej wodą święconą ziemi wyrośli gorliwi chrześcijanie, którzy z radością przyjęli „dobrą nowinę” …
Prawda nie jest jednak tak chrześcijańska. Istnieliśmy już wcześniej, mieliśmy własną kulturę i wierzenia (które zostały
jedynie przechrzczone), własny język (wszyscy Słowianie kiedyś gadali tak samo) i prawdopodobnie słowo pisane (mowa nie
tylko o głagolicy, ale też o runach słowiańskich, których istnienie jest najzacieklej negowane przez obecnych, zwłaszcza
polskich historyków), wreszcie mieliśmy własne modele wojskowości, naprawdę niezwykłe.
Czemu poruszam temat militarny? Ponieważ był on niesamowicie istotny w feudalnym chrześcijaństwie: wojskowość była omawiana
przez duchowieństwo, nawet teologów – oręż godna i niegodna (jak np. kusze), prawo do jej noszenia, jej pogański i chrześcijański
charakter, taktyka i sposób prowadzenia wojen (który różnił się w przypadku chrześcijan i pogan, czy innowierców).
Feudalizm przetrwał tak długo, mimo swoich wad, tylko dzięki wsparciu militarnemu. Ale też pod wpływem (głównie) nowego
modelu wojskowości ustąpił miejsca monarchii.
Oczywiście w powszechnym mniemaniu pogańscy Słowianie (jeśli ktoś już uzna, że istnieli) byli prymitywnymi dzikusami na bagnach,
niewartymi wspominki. Jeśli zwyciężali w boju, to tylko dzięki ogromnej przewadze. Czy aby na pewno?
Nie ulega wątpliwościom, że Słowianie bardzo przerazili Bizancjum w 626 roku (nawet Słowianki brały udział w walce i oblężeniu
Konstantynopola), nie mniej niż antyfeudalny bunt pod wodzą Tomasza Słowianina (Tomasza z Giazury), który niemal skończył z imperium.
Gdy władcy muzułmańscy przejęli władzę w Hiszpanii, uczynili ze słowiańskich niewolników gwardię, która wielokrotnie budziła
prawdziwą grozę. W latach dwudziestych X wieku emir Sabir (Słowianin!) był dowódcą floty arabskiej w czasie jej operacji na Sycylii i
południowej Italii. Dużą część jego wojowników znowu stanowili Słowianie. Teofilakt Simonakta wyraźnie podaje, że już Awarzy
w VII wieku starali się przeciągnąć Słowian na swoją stronę poprzez hojne podarki. Pseudo-Maurycjusz w swoim Strategikonie pisze o
kiepskim stanie fizycznym legionistów italskich, którzy już nawet nie potrafili napiąć łuku, bez problemów obsługiwanego przez Słowian.
Na podstawie obliczeń niemieckiego historyka Schunemanna okazało się, że od ekspedycji Karola Wielkiego w 789 roku do najazdu Fryderyka
Rudobrodego na Polskę w 1157 roku, zorganizowano przeciwko Słowiańszczyźnie co najmniej 170 wypraw germańskich (frankijskich, niemieckich
i saskich). Z tego zaledwie co trzecia odniosła sukces, reszta zaś skończyła się porażką, często dotkliwą, a w 20 wypadkach wręcz
katastrofą germańskich wojsk. Warto od razu zaznaczyć, że w zdecydowanej większości wypadków przewaga militarna była absolutnie po
stronie najeźdźców.
Już Ibrahim ibn Jakub zwrócił uwagę, że „Na ogół Słowianie są skorzy do zaczepki i gwałtowni i gdyby nie ich niezgoda mnogością rozwidleń
ich gałęzi i podziałów na szczepy, żaden lud nie zdołałby im sprostać w sile”.
Od razu nasuwa się pytanie, jaka była ta tajemnica sukcesów Słowian?
Przede wszystkim duża elastyczność, jeśli chodzie o czerpanie z innych wzorców. Wśród Słowian można znaleźć tak nomadów, jak i ciężką
piechotę, machiny oblężnicze, rewelacyjnych marynarzy, doskonałą kawalerię i oczywiście oddziały sprawiające wrażenie dzikich watah.
Jednak wszyscy oni zawsze zachowywali pewien specyficzny, słowiański rys.
Dla wielu będzie to zaskoczeniem, ale prawdziwie rdzenną bronią dawnego Słowianina był łuk. Cisowy o długości nawet do 160 cm miał
doskonałe osiągi, znacznie lepsze od krótkich łuków stosowanych wówczas na zachodzie Europy. Dopiero wprowadzenie (ale tylko w dużej
ilości) kusz mogło zniwelować przewagę. Oczywiście w etnosie słowiańskim prawdziwe konne łucznictwo występowało sporadycznie, może za
wyjątkiem okresu kontaktów z konnymi nomadami (jak Awarowie i Madziarzy), ale nawet nasi książęcy drużnicy zawsze mieli ze sobą
przytroczone do siodła łuki – używali ich najprawdopodobniej podczas postoju lub w ogóle po zejściu z konia. Strzały czasami zatruwano,
szczególnie na Połabiu. O dużym przywiązaniu do tej broni świadczy fakt częstych znalezisk łuków dziecięcych.
Wiele znacząca jest też ogromna ilość rodzajów grotów strzał, znajdowana zwłaszcza na terenach Rusi Kijowskiej – do przebijania zbroi,
wnikania w oczka kolczugi, ucinania kończyn, przecinania lin i czego tylko dusza zapragnie (mimo iż Rusowie nie słynęli jako wspaniali
łucznicy). Pomysłowość w tym względzie jest wręcz oszałamiająca.
Drugą taką ulubioną bronią Słowianina był długi i szeroki nóż, coś na kształt saksów, lecz bez tradycyjnych zdobień, o długości nawet
do 40 i szerokości do 4 cm. Ciekawostką jest niewątpliwie, że Słowianie czasami decydowali się na pojedynki z użyciem noża, przywiązując
do tego dużą wagę jako sposobu rozstrzygnięcia sporu bez walnej bitwy, o czym „Powieść minionych lat”, gdzie tak właśnie walczą
kniaziowie Mścisław z Radedią, zaświadcza. Nie był to jednak „sąd boży” i nie był stosowany podczas „cywilnych” sporów.
Miecze miały raczej ekskluzywną formę, używali ich bogatsi wojownicy, często darząc je szacunkiem i przekazując z ojca na syna.
Podobny zwyczaj istniał na Pomorzu, ale tu z kolei przekazywano sobie topory. Były one bardziej preferowane, zwykle nieco lżejsze od
np. normańskich (za wyjątkiem oczywiście Pomorza), albo maczugi, których używano nawet w walce na odległość (Połabianie nazywali je
wiekiery).
Chrześcijaństwo zawsze starało się wprowadzić nowe, właściwe sobie wzorce wojskowości, zwalczając jednocześnie wszelkie ślady pogaństwa.
Tak było z Sasami, którzy wojskowo schrystianizowali się bardzo szybko i w zasadzie bez problemów. Z Normanami było już gorzej,
zaś w przypadku Słowian była to udręka! Nawet książęcy drużnicy byli przywiązani do dawnych wzorów, trocząc do siodeł długie,
nieporęczne łuki i topory o swojskich żeleźcach. W okresie wykształcenia się warstwy rycerskiej nasi wyglądali zawsze trochę inaczej.
Szymon Kobyliński nazywał zachodnioeuropejskie rycerstwo gorylowatym (związane jest to z wyglądem zachodniego rycerza, nieco …
okrąglejszego) w odróżnieniu od naszego, na wschodni sposób przypominającego smukłe, stalowe ostrze.
Jednak najbardziej szokujący dla duchowieństwa był zwyczaj wśród „szeregowych” wojowników, polegający na ubieraniu się w zwierzęce skóry
i zakładania na głowę wilczych lub niedźwiedzich czerepów. Uzyskiwało się dzięki temu doskonały efekt psychologiczny
(tacy Wieleci i Rusowie jeszcze się tatuowali), wywołujący u wrogów drżenie kolan. Mimo nawet kazań o pogańskich obyczajach
(które obejmowały także uzbrojenie), taki wojownik-wilkołak (zwłaszcza z plebsu) występował na naszych terenach aż po sam kres
średniowiecza!
Paradoksalnie owa barbaryzacja militariów szczególnie nasilała się podczas chrystianizacji, będąc przejawem buntu albo skutecznym sposobem
walki z chrześcijańskim wojskiem. Ona też wpłynęła na szczególnie nasilenie na naszych terenach zakazów posiadania broni przez plebs.
Szczególnie u Czechów posunięto ten zakaz do absurdu – grodowi pełnili służbę z kijami (zamiast włóczni), a po powrocie z
wojennych wypraw, zaraz po przekroczeniu granicy, cała broń chłopskiej piechoty była składowana na wozach, pod czujnym okiem oczywiście…
Rzecz jasna wilcze czerepy nie stanowiły jedynej osłony. Nie da się już zaprzeczyć (a próbowano!), że zbroją Słowian była skóra prażona
na ogniu, wzmacniana kawałkami kości, często zakładana jedynie na tors – wykonanie jej było prostsze, co nie znaczy że była to ochrona
prymitywna. Przeciwko strzałom była całkiem skuteczna i nie krępowała ruchów w walce wręcz. Były też oczywiście różne jej interesujące
wersje, np. na wschodzie spotykano karaceny sporządzane z jelenich kopyt (bardzo twardych).
Podobnie było z tarczą, która w słowiańskim wydaniu była lżejsza i okrągła (zamiast preferowanych w zachodniej wojskowości normańskich
tarcz migdałowego kształtu), jej także uparcie używano przez bardzo długi czas. Wbrew pozorom, niewielka tarcza, zwłaszcza w ręce
sprawnego wojownika, jest duzo bardziej skuteczna (można się nią bronić bez utraty kontaktu wzrokowego, do tego nie stając się worem
do obijania), ale oczywiście w luźnej walce.
Bo Słowianie właśnie preferowali walkę w luźnym szyku (tylko z pozoru bezładnym), ostrzał z łuków i miotanie oszczepów, dzirytów,
włóczni, pojedynki jeden na jeden. W walce bezpośredniej stosowali chętnie i bardzo skutecznie krótkie włócznie. To dlatego właśnie
germańska wojskowość za swoją podstawę w walce ze Słowianami uznała ścianę z normańskich tarcz w połaczeniu z żelazną dyscypliną –
po prostu w inny sposób nie dawali rady.
Oczywiście nie sposób pominąć konnicy. Nie jest prawdą, że Słowianie nadawali się jedynie do piechoty – już kontakty z nomadami
(Awarowie, Madziarzy i Proto-Bułgarzy, czyli Hunowie) zaowocowały szybko przyswojeniem tego sposobu walki. Tak było w Państwie Samona,
Wielkomorawskiej Rzeszy i Wielkiej Bułgarii, tak było też póżniej, np. na Rusi Kijowskiej. Obodrzyce na Połabiu dużo wcześniej niż Sasi
zajmowali się hodowlą koni roślejszych i znacznie szybciej od nich stosowali formacje jazdy, często w sposób bardzo zaskakujący
(przykładem są niesamowite desanty księcia Niklota). Jednak wielki koń, oprócz niewątpliwych zalet, ma też wady – trzeba na niego
chuchać i dmuchać a kilka tygodni w polu wystarczy, by stracił swoje zdolności bojowe. Dlatego też, nie tylko w stepie ale i na
naszych terenach (pokrytych puszczami), chętnie stosowano małe, leśne koniki, mniej wymagające i znacznie bardziej wytrwałe.
Jeszcze ciekawostka – na terenach Moraw i dawnego Państwa Wiślan, aż do co najmniej IX wieku był popularny awarski wzorzec
wojskowości, dzięki któremu wojownicy uzyskiwali wysoki status społeczny. Byli to konni łucznicy, świetnie opancerzeni, potrafiący
walczyć mieczem i przede wszystkim stosować kawaleryjską szarżę z użyciem włóczni. Sprawne posługiwanie się wszystkimi tymi rodzajami
broni uchodziło za szczyt wojennych umiejętności. Mimo awarskiego uzbrojenia i sposobu walki, byli to Słowianie, a zdradzają ich
miejsca pochówku, w których odkrywano miecze (topory) zamiast szabel, słowiańskie umba przy tarczach, kościane zbroje zamiast
metalowych (choć nie zawsze). To oni właśnie podtrzymywali tradycje owych strasznych „obrów”, olbrzymów nie do pokonania.
Termin „obrzy” odnosi się zatem tak do Awarów jak i Słowian.
Bez problemów Słowianie używali też machin oblężniczych, choćby w przypadku ataku na Sołuń w 622 roku, jak wieże oblężnicze,
wyrzutnie do miotania wielkich kamieni (zwane na Rusi porokami), tarany i kusze wystrzeliwujące wielkie strzały. Potwierdzone
jest także stosowanie przez Słowian … ognia greckiego („Kamień i Wolin” R. Kiersznowski), budzącej prawdziwą grozę broni średniowiecza,
tak w bitwach morskich jak i w oblężeniach. Jan z Efezu (VI wiek) pisze o Sklawinach (Słowianach) którzy „przeszli przez cała Helladę,
ziemie Tesalii i Tracji”, że „zdobyli wiele grodów i miast” i „nauczyli się się prowadzić wojnę lepiej niż Rhomajowie”.
Mimo iż działalność morska Słowian ma późniejszą metrykę niż innych narodów, to i w tej dziedzinie potrafili oni dorównać a czasami
nawet przewyższyć samych Greków i Wikingów, czego przykładami są Chorwaci, Rusowie, wojny morskie Obodrzyców i zwłaszcza Ranowie,
z którymi Duńczycy zwyczajnie nie mogli się równać. Naprawdę pełne chwały są walki morskie na Bałtyku, podczas których Słowianie
wyróżnili się niezwykłymi umiejętnościami w tej dziedzinie.
Słowiańscy piraci zaś to fascynujący temat. Oczywiście są oni w zasadzie nieznani, tymczasem ich działalność trwała wieki a swój
szczyt osiągnęła w XII. Mimo dużych różnic pomiędzy etnosem skandynawskim i słowiańskim, w obu przypadkach używano niemal takich samych
okrętów i w takim samym systemie lendungowym (podział terytorialny na jednostki zdolne do budowy i utrzymania okrętu) – zwykle
czterdziestowiosłowce (sneki) lub sześćdziesięciowiosłowce (skeidy). Naprawdę szybkie i wspaniałe łodzie, które swoją skończoną
formę uzyskały już w VIII wieku. Drakkary, jako zbyt duże (nawet 120 wioseł!) i kosztowne, były tak naprawdę niezmiernie rzadko
spotykane, nawet u wielkich władców.
Obie te nacje różniły sposoby zdobienia łodzi – Normanowie traktowali swoje jak obiekt kultu, umieszczając rzeźbioną głowę smoka
na dziobie, Słowianie zaś przyczepiali tam końskie czaszki. Żagle Normanów były często wspaniale (i kosztownie!) purpurowe, zaś
Słowianie używali czarnych. Podobnie było z burtami łodzi, tarczami, nawet odzieżą – wszystko czarne. Wywoływało to przerażający
efekt i było bardzo popularne szczególnie u Ranów, zawołanych korsarzy.
Słowiańscy piraci mieli niewątpliwie jedną przewagę na Wikingami. „Normańska burza” to działalność ciężkozbrojnej piechoty, natomiast
Słowianie często transportowali oddziały szybkiej kawalerii, co umożliwiało im znacznie większą elastyczność. Do historii powinna
przejść ogólnosłowiańska wyprawa pod wodza księcia Racibora, na Konungahalę (przeciwdziałająca układowi duńsko-niemieckiemu), której
rozmiary do dziś zaskakują – miało to być 650 okrętów z prawie 29 tysiącami ludzi!
Działalność słowiańskich piratów (która często była umotywowana politycznie i handlowo, nie tylko stanowiąca rozbójnicze eskapady)
doprowadziła nawet w Danii do pomysłu utworzenia zakonu chrześcijańskiego, mającego się zająć tym problemem! Absolutne poprawne jest
stwierdzenie (oparte na relacjach skandynawskich skaldów), że mit niepodzielnej dominacji Wikingów na morzach został brutalnie
unicestwiony przez Słowian. Na pewno ironią jest to, że głównymi ofiarami słowiańskich piratów byli właśnie potomkowie Wikingów.
/Szerzej o tym w oddzielnym wpisie -Przyp.S.M./
Ciekawostka – niewątpliwie to berserkerowie są znani ze swojego szału bitewnego (berserkergang). Wielu historyków twierdzi, ze ów
szał był zwyczajnie udawany, stanowił broń psychologiczną. /Narkotyzowali się sproszkowanymi ,wysuszonymi muchomorami ,co po trochu
niszczyło im psychikę i
z wiekiem miewali niekontrolowane napady wściekłości,więc byli wypędzani -Przyp.S.M./ Ale już naprawdę interesujące jest, że w
taki szał wpadali też Słowianie, szczególnie znani z tego byli właśnie Ranowie.
I nie było to udawane, bo kiedyś (najprawdopodobniej odurzeni) atakując przez trzy
dni (!) w zasadzie gołymi rękoma armię Duńczyków, niemalże doprowadzili do własnej zagłady … ale to temat na inną opowieść.
Nie da się ukryć, że przedchrześcijańska historia Słowian nie jest historią prymitywów siedzących na bagnach i rzucających kamienie.
Nie powinniśmy mieć absolutnie żadnych kompleksów – nasze armie były często nie mniej nowoczesne od wojsk ówczesnych potęg, jak
Bizancjum czy Frankowie, a nasi woje potrafili tłuc Wikingów (i ich potomków) na morzu, nomadów w stepie, czy innych wojowników w
bezpośrednim starciu.
Rzecz jasna kolejnym pytaniem, jakie automatycznie się nasuwa, jest: dlaczego pomimo wielu spektakularnych sukcesów, ponosili też
dotkliwe klęski? Mongołowie pobili Rusów, Połabie zostało zaanektowane, Wielka Bułgaria pokonana przez Bizancjum, a i naszej historii
jest wiele bolesnych momentów. Tylko że skromne i skłócone wojska Rusi nie mogły się równać liczebnie ze stricte militarną ordą o
ogromnych rozmiarach. Połabie nie padło w wyniku klęsk militarnych ale wskutek wyniszczenia gospodarczego, jakie spadło na ten skromny
obszarowo region, atakowany z chrześcijańską świętą zaciętością ze wszystkich stron. Wielka Bułgaria została tak naprawdę rozłożona od
środka przez duchowieństwo greckie, wierne Bizancjum a nie swoim władcom. A i w naszym przypadku roi się od momentów dwuznacznych,
jak choćby sprawa Krzyżaków – mieliśmy masę okazji, by z tym czysto bandyckim tworem skończyć, jednak zawsze stawał problem … wiary.
Na koniec też należy dodać ostatni, ale bardzo istotny problem, z jakim etnos słowiański zawsze się borykał – rozdrobnienie i kłótliwość,
często bardzo umiejętnie podsycana przez wrogów. Najlepiej to oddaje kolejny cytat z Ibrahima ibn Jakuba: „Słowianie wojują z
Bizantyńczykami, Frankami, Longobardami i innymi narodami, a ich wojna toczy się miedzy nimi ze zmiennym szczęściem”.
-Ryuuk
źródła:„Historia Bułgarii” Tadeusz Wasilewski.
„Historia Słowiańszczyzny” Witold Hensel.
„Fragmenty dziejów Słowiańszczyzny Zachodniej” Gerard Labuda.
„Kronika Słowian – tom I – Państwo Wielkomorawskie i Kraj Wiślan” Witold Chrzanowski.
„Słowianie Zachodni. Początki państwowości” Andrzej Michałek.
„Słowianie Zachodni. Państwa wczesnofeudalne” Andrzej Michałek.
„Słowianie Wschodni” Andrzej Michałek.