Czym tak naprawdę różni się politeizm od monoteizmu? Chrześcijaństwo od nordyckich, greckich czy słowiańskich wierzeń? Pomijając liczbę
bogów, jest pewna różnica, która była dość specyficzna, a która dawało się zauważyć w każdym pogańskim kraju, w którym zaprowadzono
chrześcijaństwo.
W chrześcijaństwie zanikał patriotyzm. Już w starożytnym Rzymie mieszkańcy przestawali być dumni z tego, że są Rzymianami. Gdy Goci w
410 i Wandalowie w 455 roku maszerowali ulicami Rzymu, gdy go plądrowali, nikt nie stanął im na drodze. Nie jest zatem niczym zaskakującym,
że obroną chrześcijańskiego Rzymu zajmowali się … pogańscy barbarzyńcy. To samo będzie w Bizancjum, które niejako było „spadkobiercą”
dawnego Rzymu. Tam również będą się opierać na najemnej armii obcokrajowców, bo chrześcijańscy Grecy nie będą nawet chcieli słyszeć o
walce w obronie kraju.
Już ksiądz Salwianus z Marsylii (400-480) wystąpił z tezą, że cnoty społeczne, które podupadły wśród cywilizowanych (chrześcijańskich)
Rzymian, odnaleźć można w czystszej postaci tylko u pogańskich najeźdźców!
Zawsze gdy jakiś kraj stawał się chrześcijański, to po jakimś czasie ludzie tracili ochotę do jego obrony. Czasem było to błyskawiczne,
czasem trwało to dłużej (jeśli chrystianizacja była powolna), jednak ten scenariusz zawsze się powtarzał. O ile pogańskie Połabie stawało
całe w obronie swojej wolności, to w krajach chrześcijańskich, na skutek sztuczek prawnych, na wojny wyruszało standardowo 30% feudałów
do tego zobligowanych, a prosta ludność unikała służby jak tylko mogła (stąd owe prawa azylu, zamiana przestępcom kar na służbę w
oddziałach biskupich, o popularności najemników nie mówiąc). Co prawda podczas krucjaty połabskiej zgłosiło się około 70 % feudałów
(więcej niż na krucjaty do Ziemi Świętej!), ale był to głównie efekt wybujałej nienawiści do Słowian i religijnego fanatyzmu. Dlatego
właśnie wielu feudalnym wojnom usilnie starano się przypiąć sztandar „krucjaty” – można było wówczas liczyć na znaczne powiększenie
szeregów.
Poganie byli zazwyczaj dość kiepskimi wyznawcami, w odróżnieniu od chrześcijan, dla których wiara stanowiła, a raczej powinna stanowić
sens życia, jego największą wartość. To zresztą nic dziwnego, ci pierwsi mieli do wyboru wielu bogów, bogiń i gdy któryś im nie pasował,
to zawsze mogli go sobie „podmienić” – Thora na Baldura, Izydę na Atenę, Peruna na Swarożyca lub Żmija. Do tego pogańscy bogowie nie byli
(przynajmniej w większości) wszechmocni. Natomiast w chrześcijańskim monoteizmie Bóg jest jedyny i doskonale dobry (nawet gdy wyczynia
odrażające rzeczy), nie ma więc od niego ucieczki.
Podczas gdy poganie kultywowali wierność rodzinie (rodowi, klanowi), dalej plemieniu, czy związkowi plemion (później zaś doszło państwo,
księstwo czy orda), w chrześcijaństwie dążono do tego, by wierność bogu zawsze znajdowała się na pierwszym miejscu, by zastępowała nawet
więzy krwi. To nie przypadek, że za założyciela wszystkich trzech wielkich religii monoteistycznych uważa się Abrahama, czyli kogoś, kto
był zdecydowany zarżnąć własnego syna na znak poddaństwa bogu.
Oczywiście różnego typu „pogańskie teokracje”, o gorliwych wyznawcach (religijnych fanatykach z prawdziwego zdarzenia), gdzie np.
składano w ofierze ludzi, także się zdarzały, czego doskonałym przykładem są Aztekowie. Jednak, co nadzwyczaj ciekawe, związane było
to zawsze z „błyskotliwym” odkryciem, że bogom zawdzięczają dosłownie WSZYSTKO i nieodłącznym uznaniem się za „naród wybrany”) Tych
wybranych narodów jest/była cała masa, a wybierali Jahwe, Allah, Quetzalcoatl, Odyn, itd.
Doskonałym przykładem owego przejścia z patriotyzmu pogańskiego na chrześcijański jest Polska. Najpierw rozpatrzmy wojny, jakie prowadził
w latach 1004 do 1018 Henryk II z Bolesławem Chrobrym. Cesarz, którego głównym celem stało się rzucenie Polski na kolana, na swoje wyprawy
ściągał ogromne kontyngenty wojsk (nawet z Italii), wymuszał udział w nich na Czechach, a nawet najmował Wieletów (co go sporo kosztowało).
Mimo ogromu jego sił, które mogły liczyć mocno ponad 30 tys. wojska, oraz doskonałego uzbrojenia, Henryk II był przegrany, jak
tylko podjął decyzję o wojnie. To się może wydawać dziwne, ale Polska pod rządami Mieszka I i początkowo Bolesława Chrobrego nie była
krajem feudalnego chrześcijaństwa. Znajdowała się jeszcze w okresie przejściowym. Było to państwo o niewielkiej i scentralizowanej
administracji, wojsku (drużnikach) całkowicie na książęcym żołdzie, czyli było pozbawione owej zmory chrześcijaństwa – feudałów
przedkładających własne interesy nad dobro kraju i duchowieństwa wyciskającego z poddanych siódme poty. Oczywiście ludność zaczynała
już pomału odczuwać koszty chrystianizacji, ale w obliczu groźnego wroga znikały nawet takie animozje.
Książę mógł błyskawicznie ruszyć do walki na czele swojej drużyny, a nawet przeprowadzić uderzenie wyprzedzające na terenie nieprzyjaciela.
Powszechne ruszenie na wieść o ataku Niemca było zawsze ogromne. Wszyscy zakładali cięciwy na łuczyska i imali się toporów. Drużyna
książęca była zdolna poruszać się nie obciążona taborem, ponieważ był zaopatrywana w żywność nie tylko na naszych terenach, ale nawet na
połabskich, czy należących do marchii (!), od zamieszkałej tam słowiańskiej ludności. I co najbardziej zabawne, operując na saskich
ziemiach książę Bolesław nie musiał się obawiać ich pospolitego ruszenia …
Armia cesarska mogła operować w przedziale 2-3 miesięcy, później zaczynał się koszmar. Powodem tego był brak żywności. To paradoks, ale
w kraju o tak urodzajnej ziemi jak Polska, gdzie lasy są pełne zwierzyny a rzeki ryb, najeźdźcy po jakimś czasie zaczynali głodować.
Ludność ukrywała żywność a zasiewy często niszczyła. Próba polowania, zazwyczaj mało skuteczna przy takiej ilości gęb do wyżywienia,
mogła do tego szybko zmienić myśliwego w zwierzynę. Jedynym wyjściem było wleczenie ze sobą ogromnego taboru z zapasami, który oczywiście
był nieustannie nękany.
To właśnie watahy prostych wojowników, lekko uzbrojonych i potrafiących walczyć z zasadzki, były najgorszą zmorą cesarskiej armii, oraz
przyczyną ogromnych strat w ludziach. To dlatego właśnie cesarz zawsze starał się nająć Wieletów, obeznanych z tym rodzajem walki.
Dochodził do tego świetny wywiad, jakim Polacy dysponowali, i tu ponownie kłania się zaangażowanie zwykłych ludzi, którzy udzielali
wszelkich informacji. Natomiast cesarz ruszał praktycznie na ślepo. Jeśli zdobył jakiś przewodników, to zawsze istniało niebezpieczeństwo,
że ci wprowadzą jego wojska w zasadzkę (co się zresztą zdarzało).
Jeszcze jeden, ale niezwykle ważny element – Chrobry mógł bez żadnych przeszkód, czasem nad wyraz bezczelnie, po prostu przekupywać
germańskich feudałów (co doskonale było widoczne podczas obrony Niemczy, gdy książę przysyłał pod niemieckim nosem wojów i zaopatrzenie
do grodu). Natomiast cesarz nie miał komu wręczyć łapówki! Pospolite ruszenie, nienawidzące agresorów do szpiku kości, do tego zawsze
funkcjonujące w samowystarczalnej gospodarce, było poza zasięgiem. Drużnicy, jakkolwiek składali się w 1/3 z normańskich najemników, w
części też zapewne z nomadów, byli całkowicie na książęcym żołdzie, w odróżnieniu od germańskich feudałów, dla których troska o własne
dochody była zawsze nadrzędna, a w zasadzie wymuszona feudalizmem. Duchowieństwo na naszym terenie, mimo iż w przyszłości będzie brać z
obcych szkatuł pełnymi garściami, obecnie było jeszcze zbyt słabe i za mało znaczące, zajęte jedynie umacnianiem swej władzy oraz
wprowadzaniem dziesięciny.
Owe najazdy Henryka II skończyły się dla niego niemalże katastrofą, ogromnymi stratami w ludziach i spadkiem jego prestiżu na arenie
międzynarodowej. Tak wielki sukces Polaków był możliwy jedynie dzięki współdziałaniu, od kmiecia do księcia.
A teraz przenieśmy się w czasy „krucjaty” na Polskę w 1156 roku, prowadzonej przez Fryderyka Rudobrodego. Polska już trochę się zmieniła
– chrześcijaństwo, które za Chrobrego w wielu miejscach naszego kraju było jeszcze nieznane, teraz już zaczyna święcić triumfy.
Co prawda ludność trudno jeszcze nazwać chrześcijańską, lecz warstwa feudalna, przynajmniej teoretycznie (wymóg legitymizacji władzy),
jest już chrześcijańska. I co się dzieje? Jak za dawnemu watahy chłopskich wojowników walczą po lasach i nękają obce wojska, jednak ich
liczba (a zatem uciążliwość) jest znacznie mniejsza niż dawniej. Można by rzec, że większe straty od partyzantki zadała cesarskiej armii
ostra i niespodziewana zima.
Polska znajduje się wówczas w stanie rozbicia. Bolesław Kędzierzawy próbuje doprowadzić do zjazdu wszystkich władców dzielnicowych,
ale spotyka się to zwyczajnie z bojkotem. Książęta uważają, że osłabienie princepsa wyjdzie im na dobre. Mało tego, wszyscy drobni
feudałowie składają lenne hołdy Rudobrodemu i nawet zobowiązują się do zwalczania chłopskiej partyzantki …
Wojna z Rudobrodym, jakże różna od dawnego konfliktu z Henrykiem II, była hańbą dla Polski. Co się zmieniło? Teoretycznie rzecz biorąc,
mimo iż od wojny z Henrykiem II (wtedy już został świętym) minęło sporo czasu, to jednak ta taktyka walki była czymś naturalnym.
Polskę stać było na odparcie najazdu Rudobrodego, wymagało to jedynie współdziałania wszystkich. Jednak w feudalizmie chrześcijańskim
dobro kraju zostaje zastąpione dobrem boga. Niewielu chłopów chce ryzykować życie wiedząc, że i tak przyjdzie im płacić złodziejskie
dziesięciny. A książęta i feudałowie dbali zaś tylko o siebie.
źródła: Andrzej Michałek „Słowianie zachodni. Monarchie wczesnofeudalne” – autor dość ciekawie opisuje wydarzenia (doskonałe z wojskowego punktu
widzenia).