11/22/2011
# Wznawiam aktywność na blogu.
Przez dosyć długi czas ,zaniedbywałem "Naród Sławnych" z powodu zaangażowania w prowadzenie równolegle drugiego bloga ,szkołę ,pracę i codzienne życie. Mam nadzieję ,że uda mi się poświęcić temu miejscu więcej uwagi w najbliższym czasie. Cóż więc dodawać...
...zapraszam ponownie!
...zapraszam ponownie!
8/31/2011
Krucjata anty-Sławiańska ,a Książę Niklot.
Książę Niklot, który zasiadł na tronie obodrzyckim w 1131 roku, był znakomitym władcą. Swoje panowanie starał się podporządkować
odrodzeniu gospodarczemu i poprawnych relacjach z sąsiadami. Szybko zdobył opinię mądrego i sprawiedliwego i nawet Sasi udawali
się przed jego sąd, by rozstrzygać swe zwyczajowe spory. Są to wydarzenia bez precedensu, ponieważ duch „Drang nach Osten” był cały
czas żywy, zwłaszcza wśród biskupów marchii nadgranicznych. A w końcu Niklot był poganinem!
Jednak szybko przyszło mu się zmierzyć z chyba najpotężniejszą krucjatą, jaka kiedykolwiek została zorganizowana. Głównymi jej
przywódcami byli margrabia Albrecht Niedźwiedź prowadzący 60-tysięczną armię, książę Saksonii Henryk Lew na czele 40 tysięcy,
Duńczycy pod wodzą pretendentów do tronu Kanuta i Swena, którzy zaprzestali swych sporów i zdołali zebrać flotę w sile 1000 (tysiąca!)
okrętów, oraz polscy książęta, Bolesław Kędzierzawy i Mieszko Stary, ten ostatni na czele (podobno) 20 tysięcy dobrze okrytych wojsk
(okrytych za pieniądze Konrada III). Jednak jak się okaże, rola polskich władców będzie mocno dwuznaczna) Oprócz tych wymienionych,
najwybitniejszymi przywódcami było cale grono arcybiskupów, biskupów oraz opatów, którzy zawsze mieli najwięcej do powiedzenia. Nawet
dowództwo floty duńskiej objął biskup Boeskilde, Ascerus.
To dzięki Konradowi III do tej krucjaty w ogóle doszło. Król sam zobowiązał się udać na wyprawę do Ziemi Świętej i nie zamierzał
opuszczać swego kraju, nie dając pozostałym tu czegoś do roboty. Pomysł krucjaty spotkał się z dużym poparciem biskupów, choć pomniejsi
sascy możnowładcy byli wobec niej niechętni. Jednak Konrad III zdołał uzyskać (u papieża) dla krucjaty połabskiej statut równy wyprawie
krzyżowej do Ziemi Świętej, łącznie z odpustami dla jej uczestników.
Papież Eugeniusz III poszedł nawet dalej – udzielił odpustów pod warunkiem, aby „żaden z nich pod karą ekskomuniki nie przyjął od pogan
pieniędzy czy okupu, co mogloby ostudzić zapał religijny, a niewiernych w ich błędach umocnić”. Jak widać, papież nastawiał krzyżowców na
eksterminację.
To wszystko spowodowało, że nastąpił wybuch fanatyzmu religijnego i do armii krucjatowej przyłączyła się masa zbrojnych – w końcu nie
trzeba było odbywać dalekiej i ciężkiej podróży, a wielu rycerzy (pojawili się nawet z Italii!) było ciekawych tych „Saracenów z północy”,
jak nazwano Słowian połabskich. Tawerny w Rzeszy, Danii i innych regionach opustoszały z szumowin. Rozentuzjazmowana ludność wielu miast
kupowała wojsku dodatkowe wyposażenie, jak kusze, które były dozwolone w przypadku walki z poganami.
Jeśli spojrzycie na mapkę Połabia, na jej skromny obszarowo region, oraz uwzględnicie stan zapaści gospodarczej i dużego wyludnienia
(wskutek nieustannych wojen i chrześcijańskich rządów Henryka Gotszalkowica), w jakiej te tereny wówczas się znajdowały, to można by
sądzić, że krucjata odniesie błyskawiczny i bezproblemowy sukces. Nic bardziej mylnego.
Niklot doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożenia, a jego przyjacielskie relacje z wieloma władcami (m.in. z Adolfem grafem Holsztyńskim)
oraz duża liczba szpiegów (Połabianie tradycyjnie byli dwujęzyczni i bez problemów wnikali w szeregi armii krzyżowej) powodowały, że
zawsze był krok przed nimi. W 1146 roku Niklot został na ogólnosłowiańskim wiecu w Zwierzynie uznany władcą Obodrzyców, Wieletów,
Czerezpian, Chyżan, Doleńców, nawet plemion z Łużyc, które nominalnie znajdowały się pod władaniem Niemców.
Ponieważ armie krzyżowe zbierały się powoli, Niklot przeprowadził uderzenie wyprzedzające na Wagrię. 26 czerwca 1147 roku flota Obodrzyców
wpłynęła o brzasku do ujścia Trawny, kierując się na Lubekę. Paląc znajdujące się w porcie okręty dokonała desantu na miasto, po czym
zdobyła twierdzę Segeberg. Rozpuszczone oddziały jazdy przeprowadzały głębokie rajdy, zmuszając jeszcze nie zorganizowane armie krzyżowe
do reakcji. Operacja wagryjska miała kapitalne znaczenie moralne, pokazując siłę obodrzyckich wojsk.
Plan krucjaty był prosty. Głównymi celami ataków miały być obodrzycki Dubin i lucicki (Wieleci) Dymin. Później flota Duńczyków miała
przewieźć krzyżowców na Rugię i tam dokończyć dzieła zniszczenia. Jednak gdy Sasi i Duńczycy nieopatrznie rozbili swe obozy w miejscu
rodzielonym groblą i jeziorem, Niklot gwałtownym atakiem uderzył na wojska duńskie, zadając im duże straty. I zrobił to praktycznie na
oczach bezsilnych Sasów.
Tymczasem duńska flota, zakotwiczona u ujścia Warnawy, została nagle napadnięta przez Rugiów, których mniejsze i znacznie zwrotniejsze
okręty okazały się bardzo skuteczne, rozbijając duński szyk. Poza tym Rugiowie, nie bacząc na swe znacznie mniejsze siły, zastosowali
blokadę wciąż ogromnej floty duńskiej od strony morza, jakby przygotowując się na przybycie posiłków i generalny atak (nawet przysłano
kilka okrętów, bliźniaczo podobnych do jednostek Pomorców). Duńczycy nie wytrzymali nerwowo – hurmem wsiedli na swe okręty i w panice
zaatakowali „blokadę”. Rugiowie łaskawie ich przepuścili i w ten sposób Dania zakończyła swój udział w krucjacie połabskiej.
Pod Dyminem Albrecht Niedźwiedź kilka razy znalazł się w rozpaczliwej sytuacji – Wieleci podczas zaskakujących nocnych ataków o mało
nie opanowali jego obozu, gdyż wojska Albrechta zostały poważnie uszczuplone odejściem kilku kontyngentów biskupich, którzy szukali
łatwiejszego łupu (o tym w innej notce).
„Czyż ziemia, która pustoszymy – powtarzano w obozach krzyżowców – nie jest nasza? Dlaczego wiec swymi nieprzyjaciółmi jesteśmi? Takie
głosy było słychać wśród Sasów (Helmold). Jasno z nich wynika (co podkreśla Andrzej Michałek), że wśród krzyżowców aktywnie działała
agentura słowiańska, siejąc defetyzm i doprowadzając do upadku morale.
Podczas tej krucjaty w zasadzie nie stoczono żadnej większej i rozstrzygającej bitwy (poza oczywiście oblężeniem Dubina i Dymina oraz
walkami na morzu), jednak nieustannie trwały drobne utarczki, zasadzki i szybkie rajdy w wykonaniu Połabian, na które krzyżowcy nie
potrafili znaleźć żadnej skutecznej metody. Słowianie całkiem sprawnie opanowywali szlaki komunikacyjne, uniemożliwiając dowóz żywności
oraz kontakt pomiędzy oddziałami wroga. Efektem tego był głód i nieuchronne zarazy, które dziesiątkowały krzyżowców.
W końcu stalo się jasne, że kontynuowanie walki może skończyć się katastrofą. Pokój zawarto pod Dubinem na zasadzie „status quo ante”,
czyli utrzymania dawnego stanu rzeczy (Niklot zobowiązał się także do wydania jeńców duńskich i do przyjęcia chrześcijaństwa), co w
zasadzie niewiele znaczyło i mogło być jedynie wstępem do kolejnych wojen. Krucjata skończyła się porażką, jednak dla Połabia to nie
koniec nieustannej walki o przetrwanie.
P.S.
Postać księcia Niklota była przez poprawnych religijnie historiografów bezlitośnie wyszydzana i starano się umniejszyć jego osiągnięcia.
Niklot, mimo pewnej rysy na swoim życiorysie, był władcą naprawdę dużego formatu, łagodnym w czasie pokoju i straszliwym wojownikiem
podczas wojny, dotrzymywał słowa danego wrogom i nigdy nikomu niczego nie zabrał. W porównaniu do bandy złodziei i morderców z drugiej
strony wypada naprawdę wspaniale.
źródła:„Dzieje polityczne Obodrzyców” Adam Turasiewicz.
„Słowianie zachodni. Początki państwowości” Andrzej Michałek.
autor:Ryuuk
odrodzeniu gospodarczemu i poprawnych relacjach z sąsiadami. Szybko zdobył opinię mądrego i sprawiedliwego i nawet Sasi udawali
się przed jego sąd, by rozstrzygać swe zwyczajowe spory. Są to wydarzenia bez precedensu, ponieważ duch „Drang nach Osten” był cały
czas żywy, zwłaszcza wśród biskupów marchii nadgranicznych. A w końcu Niklot był poganinem!
Jednak szybko przyszło mu się zmierzyć z chyba najpotężniejszą krucjatą, jaka kiedykolwiek została zorganizowana. Głównymi jej
przywódcami byli margrabia Albrecht Niedźwiedź prowadzący 60-tysięczną armię, książę Saksonii Henryk Lew na czele 40 tysięcy,
Duńczycy pod wodzą pretendentów do tronu Kanuta i Swena, którzy zaprzestali swych sporów i zdołali zebrać flotę w sile 1000 (tysiąca!)
okrętów, oraz polscy książęta, Bolesław Kędzierzawy i Mieszko Stary, ten ostatni na czele (podobno) 20 tysięcy dobrze okrytych wojsk
(okrytych za pieniądze Konrada III). Jednak jak się okaże, rola polskich władców będzie mocno dwuznaczna) Oprócz tych wymienionych,
najwybitniejszymi przywódcami było cale grono arcybiskupów, biskupów oraz opatów, którzy zawsze mieli najwięcej do powiedzenia. Nawet
dowództwo floty duńskiej objął biskup Boeskilde, Ascerus.
To dzięki Konradowi III do tej krucjaty w ogóle doszło. Król sam zobowiązał się udać na wyprawę do Ziemi Świętej i nie zamierzał
opuszczać swego kraju, nie dając pozostałym tu czegoś do roboty. Pomysł krucjaty spotkał się z dużym poparciem biskupów, choć pomniejsi
sascy możnowładcy byli wobec niej niechętni. Jednak Konrad III zdołał uzyskać (u papieża) dla krucjaty połabskiej statut równy wyprawie
krzyżowej do Ziemi Świętej, łącznie z odpustami dla jej uczestników.
Papież Eugeniusz III poszedł nawet dalej – udzielił odpustów pod warunkiem, aby „żaden z nich pod karą ekskomuniki nie przyjął od pogan
pieniędzy czy okupu, co mogloby ostudzić zapał religijny, a niewiernych w ich błędach umocnić”. Jak widać, papież nastawiał krzyżowców na
eksterminację.
To wszystko spowodowało, że nastąpił wybuch fanatyzmu religijnego i do armii krucjatowej przyłączyła się masa zbrojnych – w końcu nie
trzeba było odbywać dalekiej i ciężkiej podróży, a wielu rycerzy (pojawili się nawet z Italii!) było ciekawych tych „Saracenów z północy”,
jak nazwano Słowian połabskich. Tawerny w Rzeszy, Danii i innych regionach opustoszały z szumowin. Rozentuzjazmowana ludność wielu miast
kupowała wojsku dodatkowe wyposażenie, jak kusze, które były dozwolone w przypadku walki z poganami.
Jeśli spojrzycie na mapkę Połabia, na jej skromny obszarowo region, oraz uwzględnicie stan zapaści gospodarczej i dużego wyludnienia
(wskutek nieustannych wojen i chrześcijańskich rządów Henryka Gotszalkowica), w jakiej te tereny wówczas się znajdowały, to można by
sądzić, że krucjata odniesie błyskawiczny i bezproblemowy sukces. Nic bardziej mylnego.
Niklot doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożenia, a jego przyjacielskie relacje z wieloma władcami (m.in. z Adolfem grafem Holsztyńskim)
oraz duża liczba szpiegów (Połabianie tradycyjnie byli dwujęzyczni i bez problemów wnikali w szeregi armii krzyżowej) powodowały, że
zawsze był krok przed nimi. W 1146 roku Niklot został na ogólnosłowiańskim wiecu w Zwierzynie uznany władcą Obodrzyców, Wieletów,
Czerezpian, Chyżan, Doleńców, nawet plemion z Łużyc, które nominalnie znajdowały się pod władaniem Niemców.
Ponieważ armie krzyżowe zbierały się powoli, Niklot przeprowadził uderzenie wyprzedzające na Wagrię. 26 czerwca 1147 roku flota Obodrzyców
wpłynęła o brzasku do ujścia Trawny, kierując się na Lubekę. Paląc znajdujące się w porcie okręty dokonała desantu na miasto, po czym
zdobyła twierdzę Segeberg. Rozpuszczone oddziały jazdy przeprowadzały głębokie rajdy, zmuszając jeszcze nie zorganizowane armie krzyżowe
do reakcji. Operacja wagryjska miała kapitalne znaczenie moralne, pokazując siłę obodrzyckich wojsk.
Plan krucjaty był prosty. Głównymi celami ataków miały być obodrzycki Dubin i lucicki (Wieleci) Dymin. Później flota Duńczyków miała
przewieźć krzyżowców na Rugię i tam dokończyć dzieła zniszczenia. Jednak gdy Sasi i Duńczycy nieopatrznie rozbili swe obozy w miejscu
rodzielonym groblą i jeziorem, Niklot gwałtownym atakiem uderzył na wojska duńskie, zadając im duże straty. I zrobił to praktycznie na
oczach bezsilnych Sasów.
Tymczasem duńska flota, zakotwiczona u ujścia Warnawy, została nagle napadnięta przez Rugiów, których mniejsze i znacznie zwrotniejsze
okręty okazały się bardzo skuteczne, rozbijając duński szyk. Poza tym Rugiowie, nie bacząc na swe znacznie mniejsze siły, zastosowali
blokadę wciąż ogromnej floty duńskiej od strony morza, jakby przygotowując się na przybycie posiłków i generalny atak (nawet przysłano
kilka okrętów, bliźniaczo podobnych do jednostek Pomorców). Duńczycy nie wytrzymali nerwowo – hurmem wsiedli na swe okręty i w panice
zaatakowali „blokadę”. Rugiowie łaskawie ich przepuścili i w ten sposób Dania zakończyła swój udział w krucjacie połabskiej.
Pod Dyminem Albrecht Niedźwiedź kilka razy znalazł się w rozpaczliwej sytuacji – Wieleci podczas zaskakujących nocnych ataków o mało
nie opanowali jego obozu, gdyż wojska Albrechta zostały poważnie uszczuplone odejściem kilku kontyngentów biskupich, którzy szukali
łatwiejszego łupu (o tym w innej notce).
„Czyż ziemia, która pustoszymy – powtarzano w obozach krzyżowców – nie jest nasza? Dlaczego wiec swymi nieprzyjaciółmi jesteśmi? Takie
głosy było słychać wśród Sasów (Helmold). Jasno z nich wynika (co podkreśla Andrzej Michałek), że wśród krzyżowców aktywnie działała
agentura słowiańska, siejąc defetyzm i doprowadzając do upadku morale.
Podczas tej krucjaty w zasadzie nie stoczono żadnej większej i rozstrzygającej bitwy (poza oczywiście oblężeniem Dubina i Dymina oraz
walkami na morzu), jednak nieustannie trwały drobne utarczki, zasadzki i szybkie rajdy w wykonaniu Połabian, na które krzyżowcy nie
potrafili znaleźć żadnej skutecznej metody. Słowianie całkiem sprawnie opanowywali szlaki komunikacyjne, uniemożliwiając dowóz żywności
oraz kontakt pomiędzy oddziałami wroga. Efektem tego był głód i nieuchronne zarazy, które dziesiątkowały krzyżowców.
W końcu stalo się jasne, że kontynuowanie walki może skończyć się katastrofą. Pokój zawarto pod Dubinem na zasadzie „status quo ante”,
czyli utrzymania dawnego stanu rzeczy (Niklot zobowiązał się także do wydania jeńców duńskich i do przyjęcia chrześcijaństwa), co w
zasadzie niewiele znaczyło i mogło być jedynie wstępem do kolejnych wojen. Krucjata skończyła się porażką, jednak dla Połabia to nie
koniec nieustannej walki o przetrwanie.
P.S.
Postać księcia Niklota była przez poprawnych religijnie historiografów bezlitośnie wyszydzana i starano się umniejszyć jego osiągnięcia.
Niklot, mimo pewnej rysy na swoim życiorysie, był władcą naprawdę dużego formatu, łagodnym w czasie pokoju i straszliwym wojownikiem
podczas wojny, dotrzymywał słowa danego wrogom i nigdy nikomu niczego nie zabrał. W porównaniu do bandy złodziei i morderców z drugiej
strony wypada naprawdę wspaniale.
źródła:„Dzieje polityczne Obodrzyców” Adam Turasiewicz.
„Słowianie zachodni. Początki państwowości” Andrzej Michałek.
autor:Ryuuk
8/26/2011
Patriotyzm Pogański ,a chrześcijański.
Czym tak naprawdę różni się politeizm od monoteizmu? Chrześcijaństwo od nordyckich, greckich czy słowiańskich wierzeń? Pomijając liczbę
bogów, jest pewna różnica, która była dość specyficzna, a która dawało się zauważyć w każdym pogańskim kraju, w którym zaprowadzono
chrześcijaństwo.
W chrześcijaństwie zanikał patriotyzm. Już w starożytnym Rzymie mieszkańcy przestawali być dumni z tego, że są Rzymianami. Gdy Goci w
410 i Wandalowie w 455 roku maszerowali ulicami Rzymu, gdy go plądrowali, nikt nie stanął im na drodze. Nie jest zatem niczym zaskakującym,
że obroną chrześcijańskiego Rzymu zajmowali się … pogańscy barbarzyńcy. To samo będzie w Bizancjum, które niejako było „spadkobiercą”
dawnego Rzymu. Tam również będą się opierać na najemnej armii obcokrajowców, bo chrześcijańscy Grecy nie będą nawet chcieli słyszeć o
walce w obronie kraju.
Już ksiądz Salwianus z Marsylii (400-480) wystąpił z tezą, że cnoty społeczne, które podupadły wśród cywilizowanych (chrześcijańskich)
Rzymian, odnaleźć można w czystszej postaci tylko u pogańskich najeźdźców!
Zawsze gdy jakiś kraj stawał się chrześcijański, to po jakimś czasie ludzie tracili ochotę do jego obrony. Czasem było to błyskawiczne,
czasem trwało to dłużej (jeśli chrystianizacja była powolna), jednak ten scenariusz zawsze się powtarzał. O ile pogańskie Połabie stawało
całe w obronie swojej wolności, to w krajach chrześcijańskich, na skutek sztuczek prawnych, na wojny wyruszało standardowo 30% feudałów
do tego zobligowanych, a prosta ludność unikała służby jak tylko mogła (stąd owe prawa azylu, zamiana przestępcom kar na służbę w
oddziałach biskupich, o popularności najemników nie mówiąc). Co prawda podczas krucjaty połabskiej zgłosiło się około 70 % feudałów
(więcej niż na krucjaty do Ziemi Świętej!), ale był to głównie efekt wybujałej nienawiści do Słowian i religijnego fanatyzmu. Dlatego
właśnie wielu feudalnym wojnom usilnie starano się przypiąć sztandar „krucjaty” – można było wówczas liczyć na znaczne powiększenie
szeregów.
Poganie byli zazwyczaj dość kiepskimi wyznawcami, w odróżnieniu od chrześcijan, dla których wiara stanowiła, a raczej powinna stanowić
sens życia, jego największą wartość. To zresztą nic dziwnego, ci pierwsi mieli do wyboru wielu bogów, bogiń i gdy któryś im nie pasował,
to zawsze mogli go sobie „podmienić” – Thora na Baldura, Izydę na Atenę, Peruna na Swarożyca lub Żmija. Do tego pogańscy bogowie nie byli
(przynajmniej w większości) wszechmocni. Natomiast w chrześcijańskim monoteizmie Bóg jest jedyny i doskonale dobry (nawet gdy wyczynia
odrażające rzeczy), nie ma więc od niego ucieczki.
Podczas gdy poganie kultywowali wierność rodzinie (rodowi, klanowi), dalej plemieniu, czy związkowi plemion (później zaś doszło państwo,
księstwo czy orda), w chrześcijaństwie dążono do tego, by wierność bogu zawsze znajdowała się na pierwszym miejscu, by zastępowała nawet
więzy krwi. To nie przypadek, że za założyciela wszystkich trzech wielkich religii monoteistycznych uważa się Abrahama, czyli kogoś, kto
był zdecydowany zarżnąć własnego syna na znak poddaństwa bogu.
Oczywiście różnego typu „pogańskie teokracje”, o gorliwych wyznawcach (religijnych fanatykach z prawdziwego zdarzenia), gdzie np.
składano w ofierze ludzi, także się zdarzały, czego doskonałym przykładem są Aztekowie. Jednak, co nadzwyczaj ciekawe, związane było
to zawsze z „błyskotliwym” odkryciem, że bogom zawdzięczają dosłownie WSZYSTKO i nieodłącznym uznaniem się za „naród wybrany”) Tych
wybranych narodów jest/była cała masa, a wybierali Jahwe, Allah, Quetzalcoatl, Odyn, itd.
Doskonałym przykładem owego przejścia z patriotyzmu pogańskiego na chrześcijański jest Polska. Najpierw rozpatrzmy wojny, jakie prowadził
w latach 1004 do 1018 Henryk II z Bolesławem Chrobrym. Cesarz, którego głównym celem stało się rzucenie Polski na kolana, na swoje wyprawy
ściągał ogromne kontyngenty wojsk (nawet z Italii), wymuszał udział w nich na Czechach, a nawet najmował Wieletów (co go sporo kosztowało).
Mimo ogromu jego sił, które mogły liczyć mocno ponad 30 tys. wojska, oraz doskonałego uzbrojenia, Henryk II był przegrany, jak
tylko podjął decyzję o wojnie. To się może wydawać dziwne, ale Polska pod rządami Mieszka I i początkowo Bolesława Chrobrego nie była
krajem feudalnego chrześcijaństwa. Znajdowała się jeszcze w okresie przejściowym. Było to państwo o niewielkiej i scentralizowanej
administracji, wojsku (drużnikach) całkowicie na książęcym żołdzie, czyli było pozbawione owej zmory chrześcijaństwa – feudałów
przedkładających własne interesy nad dobro kraju i duchowieństwa wyciskającego z poddanych siódme poty. Oczywiście ludność zaczynała
już pomału odczuwać koszty chrystianizacji, ale w obliczu groźnego wroga znikały nawet takie animozje.
Książę mógł błyskawicznie ruszyć do walki na czele swojej drużyny, a nawet przeprowadzić uderzenie wyprzedzające na terenie nieprzyjaciela.
Powszechne ruszenie na wieść o ataku Niemca było zawsze ogromne. Wszyscy zakładali cięciwy na łuczyska i imali się toporów. Drużyna
książęca była zdolna poruszać się nie obciążona taborem, ponieważ był zaopatrywana w żywność nie tylko na naszych terenach, ale nawet na
połabskich, czy należących do marchii (!), od zamieszkałej tam słowiańskiej ludności. I co najbardziej zabawne, operując na saskich
ziemiach książę Bolesław nie musiał się obawiać ich pospolitego ruszenia …
Armia cesarska mogła operować w przedziale 2-3 miesięcy, później zaczynał się koszmar. Powodem tego był brak żywności. To paradoks, ale
w kraju o tak urodzajnej ziemi jak Polska, gdzie lasy są pełne zwierzyny a rzeki ryb, najeźdźcy po jakimś czasie zaczynali głodować.
Ludność ukrywała żywność a zasiewy często niszczyła. Próba polowania, zazwyczaj mało skuteczna przy takiej ilości gęb do wyżywienia,
mogła do tego szybko zmienić myśliwego w zwierzynę. Jedynym wyjściem było wleczenie ze sobą ogromnego taboru z zapasami, który oczywiście
był nieustannie nękany.
To właśnie watahy prostych wojowników, lekko uzbrojonych i potrafiących walczyć z zasadzki, były najgorszą zmorą cesarskiej armii, oraz
przyczyną ogromnych strat w ludziach. To dlatego właśnie cesarz zawsze starał się nająć Wieletów, obeznanych z tym rodzajem walki.
Dochodził do tego świetny wywiad, jakim Polacy dysponowali, i tu ponownie kłania się zaangażowanie zwykłych ludzi, którzy udzielali
wszelkich informacji. Natomiast cesarz ruszał praktycznie na ślepo. Jeśli zdobył jakiś przewodników, to zawsze istniało niebezpieczeństwo,
że ci wprowadzą jego wojska w zasadzkę (co się zresztą zdarzało).
Jeszcze jeden, ale niezwykle ważny element – Chrobry mógł bez żadnych przeszkód, czasem nad wyraz bezczelnie, po prostu przekupywać
germańskich feudałów (co doskonale było widoczne podczas obrony Niemczy, gdy książę przysyłał pod niemieckim nosem wojów i zaopatrzenie
do grodu). Natomiast cesarz nie miał komu wręczyć łapówki! Pospolite ruszenie, nienawidzące agresorów do szpiku kości, do tego zawsze
funkcjonujące w samowystarczalnej gospodarce, było poza zasięgiem. Drużnicy, jakkolwiek składali się w 1/3 z normańskich najemników, w
części też zapewne z nomadów, byli całkowicie na książęcym żołdzie, w odróżnieniu od germańskich feudałów, dla których troska o własne
dochody była zawsze nadrzędna, a w zasadzie wymuszona feudalizmem. Duchowieństwo na naszym terenie, mimo iż w przyszłości będzie brać z
obcych szkatuł pełnymi garściami, obecnie było jeszcze zbyt słabe i za mało znaczące, zajęte jedynie umacnianiem swej władzy oraz
wprowadzaniem dziesięciny.
Owe najazdy Henryka II skończyły się dla niego niemalże katastrofą, ogromnymi stratami w ludziach i spadkiem jego prestiżu na arenie
międzynarodowej. Tak wielki sukces Polaków był możliwy jedynie dzięki współdziałaniu, od kmiecia do księcia.
A teraz przenieśmy się w czasy „krucjaty” na Polskę w 1156 roku, prowadzonej przez Fryderyka Rudobrodego. Polska już trochę się zmieniła
– chrześcijaństwo, które za Chrobrego w wielu miejscach naszego kraju było jeszcze nieznane, teraz już zaczyna święcić triumfy.
Co prawda ludność trudno jeszcze nazwać chrześcijańską, lecz warstwa feudalna, przynajmniej teoretycznie (wymóg legitymizacji władzy),
jest już chrześcijańska. I co się dzieje? Jak za dawnemu watahy chłopskich wojowników walczą po lasach i nękają obce wojska, jednak ich
liczba (a zatem uciążliwość) jest znacznie mniejsza niż dawniej. Można by rzec, że większe straty od partyzantki zadała cesarskiej armii
ostra i niespodziewana zima.
Polska znajduje się wówczas w stanie rozbicia. Bolesław Kędzierzawy próbuje doprowadzić do zjazdu wszystkich władców dzielnicowych,
ale spotyka się to zwyczajnie z bojkotem. Książęta uważają, że osłabienie princepsa wyjdzie im na dobre. Mało tego, wszyscy drobni
feudałowie składają lenne hołdy Rudobrodemu i nawet zobowiązują się do zwalczania chłopskiej partyzantki …
Wojna z Rudobrodym, jakże różna od dawnego konfliktu z Henrykiem II, była hańbą dla Polski. Co się zmieniło? Teoretycznie rzecz biorąc,
mimo iż od wojny z Henrykiem II (wtedy już został świętym) minęło sporo czasu, to jednak ta taktyka walki była czymś naturalnym.
Polskę stać było na odparcie najazdu Rudobrodego, wymagało to jedynie współdziałania wszystkich. Jednak w feudalizmie chrześcijańskim
dobro kraju zostaje zastąpione dobrem boga. Niewielu chłopów chce ryzykować życie wiedząc, że i tak przyjdzie im płacić złodziejskie
dziesięciny. A książęta i feudałowie dbali zaś tylko o siebie.
źródła: Andrzej Michałek „Słowianie zachodni. Monarchie wczesnofeudalne” – autor dość ciekawie opisuje wydarzenia (doskonałe z wojskowego punktu
widzenia).
bogów, jest pewna różnica, która była dość specyficzna, a która dawało się zauważyć w każdym pogańskim kraju, w którym zaprowadzono
chrześcijaństwo.
W chrześcijaństwie zanikał patriotyzm. Już w starożytnym Rzymie mieszkańcy przestawali być dumni z tego, że są Rzymianami. Gdy Goci w
410 i Wandalowie w 455 roku maszerowali ulicami Rzymu, gdy go plądrowali, nikt nie stanął im na drodze. Nie jest zatem niczym zaskakującym,
że obroną chrześcijańskiego Rzymu zajmowali się … pogańscy barbarzyńcy. To samo będzie w Bizancjum, które niejako było „spadkobiercą”
dawnego Rzymu. Tam również będą się opierać na najemnej armii obcokrajowców, bo chrześcijańscy Grecy nie będą nawet chcieli słyszeć o
walce w obronie kraju.
Już ksiądz Salwianus z Marsylii (400-480) wystąpił z tezą, że cnoty społeczne, które podupadły wśród cywilizowanych (chrześcijańskich)
Rzymian, odnaleźć można w czystszej postaci tylko u pogańskich najeźdźców!
Zawsze gdy jakiś kraj stawał się chrześcijański, to po jakimś czasie ludzie tracili ochotę do jego obrony. Czasem było to błyskawiczne,
czasem trwało to dłużej (jeśli chrystianizacja była powolna), jednak ten scenariusz zawsze się powtarzał. O ile pogańskie Połabie stawało
całe w obronie swojej wolności, to w krajach chrześcijańskich, na skutek sztuczek prawnych, na wojny wyruszało standardowo 30% feudałów
do tego zobligowanych, a prosta ludność unikała służby jak tylko mogła (stąd owe prawa azylu, zamiana przestępcom kar na służbę w
oddziałach biskupich, o popularności najemników nie mówiąc). Co prawda podczas krucjaty połabskiej zgłosiło się około 70 % feudałów
(więcej niż na krucjaty do Ziemi Świętej!), ale był to głównie efekt wybujałej nienawiści do Słowian i religijnego fanatyzmu. Dlatego
właśnie wielu feudalnym wojnom usilnie starano się przypiąć sztandar „krucjaty” – można było wówczas liczyć na znaczne powiększenie
szeregów.
Poganie byli zazwyczaj dość kiepskimi wyznawcami, w odróżnieniu od chrześcijan, dla których wiara stanowiła, a raczej powinna stanowić
sens życia, jego największą wartość. To zresztą nic dziwnego, ci pierwsi mieli do wyboru wielu bogów, bogiń i gdy któryś im nie pasował,
to zawsze mogli go sobie „podmienić” – Thora na Baldura, Izydę na Atenę, Peruna na Swarożyca lub Żmija. Do tego pogańscy bogowie nie byli
(przynajmniej w większości) wszechmocni. Natomiast w chrześcijańskim monoteizmie Bóg jest jedyny i doskonale dobry (nawet gdy wyczynia
odrażające rzeczy), nie ma więc od niego ucieczki.
Podczas gdy poganie kultywowali wierność rodzinie (rodowi, klanowi), dalej plemieniu, czy związkowi plemion (później zaś doszło państwo,
księstwo czy orda), w chrześcijaństwie dążono do tego, by wierność bogu zawsze znajdowała się na pierwszym miejscu, by zastępowała nawet
więzy krwi. To nie przypadek, że za założyciela wszystkich trzech wielkich religii monoteistycznych uważa się Abrahama, czyli kogoś, kto
był zdecydowany zarżnąć własnego syna na znak poddaństwa bogu.
Oczywiście różnego typu „pogańskie teokracje”, o gorliwych wyznawcach (religijnych fanatykach z prawdziwego zdarzenia), gdzie np.
składano w ofierze ludzi, także się zdarzały, czego doskonałym przykładem są Aztekowie. Jednak, co nadzwyczaj ciekawe, związane było
to zawsze z „błyskotliwym” odkryciem, że bogom zawdzięczają dosłownie WSZYSTKO i nieodłącznym uznaniem się za „naród wybrany”) Tych
wybranych narodów jest/była cała masa, a wybierali Jahwe, Allah, Quetzalcoatl, Odyn, itd.
Doskonałym przykładem owego przejścia z patriotyzmu pogańskiego na chrześcijański jest Polska. Najpierw rozpatrzmy wojny, jakie prowadził
w latach 1004 do 1018 Henryk II z Bolesławem Chrobrym. Cesarz, którego głównym celem stało się rzucenie Polski na kolana, na swoje wyprawy
ściągał ogromne kontyngenty wojsk (nawet z Italii), wymuszał udział w nich na Czechach, a nawet najmował Wieletów (co go sporo kosztowało).
Mimo ogromu jego sił, które mogły liczyć mocno ponad 30 tys. wojska, oraz doskonałego uzbrojenia, Henryk II był przegrany, jak
tylko podjął decyzję o wojnie. To się może wydawać dziwne, ale Polska pod rządami Mieszka I i początkowo Bolesława Chrobrego nie była
krajem feudalnego chrześcijaństwa. Znajdowała się jeszcze w okresie przejściowym. Było to państwo o niewielkiej i scentralizowanej
administracji, wojsku (drużnikach) całkowicie na książęcym żołdzie, czyli było pozbawione owej zmory chrześcijaństwa – feudałów
przedkładających własne interesy nad dobro kraju i duchowieństwa wyciskającego z poddanych siódme poty. Oczywiście ludność zaczynała
już pomału odczuwać koszty chrystianizacji, ale w obliczu groźnego wroga znikały nawet takie animozje.
Książę mógł błyskawicznie ruszyć do walki na czele swojej drużyny, a nawet przeprowadzić uderzenie wyprzedzające na terenie nieprzyjaciela.
Powszechne ruszenie na wieść o ataku Niemca było zawsze ogromne. Wszyscy zakładali cięciwy na łuczyska i imali się toporów. Drużyna
książęca była zdolna poruszać się nie obciążona taborem, ponieważ był zaopatrywana w żywność nie tylko na naszych terenach, ale nawet na
połabskich, czy należących do marchii (!), od zamieszkałej tam słowiańskiej ludności. I co najbardziej zabawne, operując na saskich
ziemiach książę Bolesław nie musiał się obawiać ich pospolitego ruszenia …
Armia cesarska mogła operować w przedziale 2-3 miesięcy, później zaczynał się koszmar. Powodem tego był brak żywności. To paradoks, ale
w kraju o tak urodzajnej ziemi jak Polska, gdzie lasy są pełne zwierzyny a rzeki ryb, najeźdźcy po jakimś czasie zaczynali głodować.
Ludność ukrywała żywność a zasiewy często niszczyła. Próba polowania, zazwyczaj mało skuteczna przy takiej ilości gęb do wyżywienia,
mogła do tego szybko zmienić myśliwego w zwierzynę. Jedynym wyjściem było wleczenie ze sobą ogromnego taboru z zapasami, który oczywiście
był nieustannie nękany.
To właśnie watahy prostych wojowników, lekko uzbrojonych i potrafiących walczyć z zasadzki, były najgorszą zmorą cesarskiej armii, oraz
przyczyną ogromnych strat w ludziach. To dlatego właśnie cesarz zawsze starał się nająć Wieletów, obeznanych z tym rodzajem walki.
Dochodził do tego świetny wywiad, jakim Polacy dysponowali, i tu ponownie kłania się zaangażowanie zwykłych ludzi, którzy udzielali
wszelkich informacji. Natomiast cesarz ruszał praktycznie na ślepo. Jeśli zdobył jakiś przewodników, to zawsze istniało niebezpieczeństwo,
że ci wprowadzą jego wojska w zasadzkę (co się zresztą zdarzało).
Jeszcze jeden, ale niezwykle ważny element – Chrobry mógł bez żadnych przeszkód, czasem nad wyraz bezczelnie, po prostu przekupywać
germańskich feudałów (co doskonale było widoczne podczas obrony Niemczy, gdy książę przysyłał pod niemieckim nosem wojów i zaopatrzenie
do grodu). Natomiast cesarz nie miał komu wręczyć łapówki! Pospolite ruszenie, nienawidzące agresorów do szpiku kości, do tego zawsze
funkcjonujące w samowystarczalnej gospodarce, było poza zasięgiem. Drużnicy, jakkolwiek składali się w 1/3 z normańskich najemników, w
części też zapewne z nomadów, byli całkowicie na książęcym żołdzie, w odróżnieniu od germańskich feudałów, dla których troska o własne
dochody była zawsze nadrzędna, a w zasadzie wymuszona feudalizmem. Duchowieństwo na naszym terenie, mimo iż w przyszłości będzie brać z
obcych szkatuł pełnymi garściami, obecnie było jeszcze zbyt słabe i za mało znaczące, zajęte jedynie umacnianiem swej władzy oraz
wprowadzaniem dziesięciny.
Owe najazdy Henryka II skończyły się dla niego niemalże katastrofą, ogromnymi stratami w ludziach i spadkiem jego prestiżu na arenie
międzynarodowej. Tak wielki sukces Polaków był możliwy jedynie dzięki współdziałaniu, od kmiecia do księcia.
A teraz przenieśmy się w czasy „krucjaty” na Polskę w 1156 roku, prowadzonej przez Fryderyka Rudobrodego. Polska już trochę się zmieniła
– chrześcijaństwo, które za Chrobrego w wielu miejscach naszego kraju było jeszcze nieznane, teraz już zaczyna święcić triumfy.
Co prawda ludność trudno jeszcze nazwać chrześcijańską, lecz warstwa feudalna, przynajmniej teoretycznie (wymóg legitymizacji władzy),
jest już chrześcijańska. I co się dzieje? Jak za dawnemu watahy chłopskich wojowników walczą po lasach i nękają obce wojska, jednak ich
liczba (a zatem uciążliwość) jest znacznie mniejsza niż dawniej. Można by rzec, że większe straty od partyzantki zadała cesarskiej armii
ostra i niespodziewana zima.
Polska znajduje się wówczas w stanie rozbicia. Bolesław Kędzierzawy próbuje doprowadzić do zjazdu wszystkich władców dzielnicowych,
ale spotyka się to zwyczajnie z bojkotem. Książęta uważają, że osłabienie princepsa wyjdzie im na dobre. Mało tego, wszyscy drobni
feudałowie składają lenne hołdy Rudobrodemu i nawet zobowiązują się do zwalczania chłopskiej partyzantki …
Wojna z Rudobrodym, jakże różna od dawnego konfliktu z Henrykiem II, była hańbą dla Polski. Co się zmieniło? Teoretycznie rzecz biorąc,
mimo iż od wojny z Henrykiem II (wtedy już został świętym) minęło sporo czasu, to jednak ta taktyka walki była czymś naturalnym.
Polskę stać było na odparcie najazdu Rudobrodego, wymagało to jedynie współdziałania wszystkich. Jednak w feudalizmie chrześcijańskim
dobro kraju zostaje zastąpione dobrem boga. Niewielu chłopów chce ryzykować życie wiedząc, że i tak przyjdzie im płacić złodziejskie
dziesięciny. A książęta i feudałowie dbali zaś tylko o siebie.
źródła: Andrzej Michałek „Słowianie zachodni. Monarchie wczesnofeudalne” – autor dość ciekawie opisuje wydarzenia (doskonałe z wojskowego punktu
widzenia).
8/25/2011
Helmohold o Sławianach.
"Południowe zaś wybrzeże zamieszkują ludy Słowian; pierwszymi z nich są Rusowie; dalej idą Polanie mający (...) ,od południa Czechów oraz tych, którzy nazywają się Morawami albo Karyntami i Sorabami. Gdyby jeszcze dorzucić do Słowiańszczyzny Węgry , jak tego (niektórzy żądają, ponieważ ani obyczajami, ani językiem od Słowian się nie różnią /dzisiaj wiemy już ,że są oni najbliższym genetycznie Polakom narodem -Przyp.S.M./), obszar języka słowiańskiego do tego stopnia wzrośnie, że zaledwie daje się oszacować. (...) Naród węgierski odznaczał się kiedyś wyjątkową siłą i dzielnością w boju, tak że nawet siał postrach w cesarstwie rzymskim. Albowiem po upadku Hunów i Duńczyków dał się we znaki trzeci najazd Węgrów, którzy pustoszą i niszczą wszystkie sąsiednie kraje. Zgromadziwszy zaś olbrzymie wojska zbrojną ręką zawładnęli Bawarią i Szwabią.Oprócz tego spustoszyli obszary przyległe do Renu, wreszcie ogniem i mieczem zniszczyli Saksonię aż do Morza Brytyjskiego. Ile wysiłku musieli użyć cesarzowie ,ile strat poniosły chrześcijańskie wojska, by ich okiełznać i podporządkować prawom boskim, to wiadomo jest wszystkim [i] o tym głoszą znane powszechnie historie. (...)
Polska stanowi wielką krainę Słowian; graniczy ona, jak mówią, z państwem ruskim. (...) Niegdyś miała Polska króla, obecnie rządzą w niej książęta. (...) Rodzaj broni i sposób wojowania jest taki sam u Polaków i Czechów. Wezwani na wyprawę wojenną Polacy są mężni w bitwie, ale niezwykle okrutni w grabieżach i mordach. Nie oszczędzają ani klasztorów, ani kościołów, ani cmentarzy. Toteż nie inaczej dają się wplątać w wojny prowadzone przez innych, jak pod warunkiem, że dozwoli się im na rabunek mienia pozostającego pod opieką miejsc świętych. Stąd to także się zdarza, że z powodu żądzy łupu odnoszą się do zaprzyjaźnionych z sobą jak do wrogów; z tego to względu w wyjątkowych tylko razach przywołuje się ich na pomoc w wojennej potrzebie."
*********Wpis będzie uzupełniany********
Polska stanowi wielką krainę Słowian; graniczy ona, jak mówią, z państwem ruskim. (...) Niegdyś miała Polska króla, obecnie rządzą w niej książęta. (...) Rodzaj broni i sposób wojowania jest taki sam u Polaków i Czechów. Wezwani na wyprawę wojenną Polacy są mężni w bitwie, ale niezwykle okrutni w grabieżach i mordach. Nie oszczędzają ani klasztorów, ani kościołów, ani cmentarzy. Toteż nie inaczej dają się wplątać w wojny prowadzone przez innych, jak pod warunkiem, że dozwoli się im na rabunek mienia pozostającego pod opieką miejsc świętych. Stąd to także się zdarza, że z powodu żądzy łupu odnoszą się do zaprzyjaźnionych z sobą jak do wrogów; z tego to względu w wyjątkowych tylko razach przywołuje się ich na pomoc w wojennej potrzebie."
*********Wpis będzie uzupełniany********
Państwo Wiślan -Smocza kraina
W „Żywocie św. Metodego” (nazywanym Legendą Panońską), spisanym zaraz po śmierci braciszka, czytamy o „potężnym słowiańskim księciu
siedzącym na Wiśle” (Wiślica, dorzecze Wisły, albo najprawdopodobniej Kraków), który „urągał chrześcijaństwu i wielkie czynił mu szkody”.
Wówczas to Metody wezwał Wielkiego Księcia, by ten zaprzestał niszczycielskich najazdów na terytoria Państwa Wielkomorawskiego, w
przeciwnym razie dostanie się do niewoli i zostanie przymusowo ochrzczony na obcej ziemi. Oczywiście proroctwo spełniło się co do joty
(co nie dziwi, zwłaszcza że prawdopodobnie zostało spisane po owych wydarzeniach) – Państwo Wiślan zostało włączone do Państwa
Wielkomorawskiego przez Świętopełka I Wielkiego a „potężny słowiański książę” został przymusowo ochrzczony.
„Dobrze będzie dla ciebie synu ochrzcić się z własnej woli na swojej ziemi, abyś nie był przymusem ochrzczony na ziemi cudzej, i
będziesz mnie wspominał. I tak też się stało”.
Drugim źródłem o Państwie Wiślan jest sławny „Geograf Bawarski”, sporządzony w Ratyzbonie w IX wieku, w którym wymienia się to państwo
(plemię Vuislane), sugerując jednocześnie, że owe plemię podporządkowało sobie inne z tego regionu.
Król angielski Alfred Wielki, pisząc swój „Opis Germanii” także wspomina o kraju Wiślan, znajdującym się pomiędzy Morawami a Dacją,
co wskazuje na znaczny obszar terytorialny.
Wiślanie z pewnością wyznawali rdzenną religię słowiańską, najprawdopodobniej ze szczególnym naciskiem kultu Żmija
- uskrzydlonego smoka (czasem jako kompilacja węża, byka i ptaka) czasem przedstawianego jako pomocnego
demona, czasem jako bestię siekąca ziemię deszczem i błyskającą piorunami. Albo też siedzącą w korzeniach dębu, Wielkiego Drzewa
(takie słowiańskie Yggdrasil, w jego gałęziach z kolei siedział Perun), lub drzemiącego i pilnującego wejścia do krainy umarłych,
Nawii (znajdującej się w korzeniach Wielkiego Drzewa).
Oczywiście Żmij jest niejako automatycznie traktowany jako symbol chaosu, wcielone zło, antagonista zazwyczaj Peruna (walka tych
dwóch bóstw manifestowała się w pełnych błyskawic burzach), jednak nie zawsze miał negatywne konotacje. Żmij opiekował się zasiewami,
bronił ludzi przed wylewami rzek a nawet przeganiał „zwykłe” prymitywne smoki. Mógł wyglądać jak człowiek, oczywiście ze skrzydłami
albo i ogonem, miewał też dzieci (wyrastały na potężnych wojowników o magicznych zdolnościach) ze Słowiankami.
Od Żmija pochodzi nazwa Żmigród, czyli oczywiście gród Żmija) Z tym kultem związany jest niewątpliwie rytualny zwyczaj rozniecania
świętego ognia, który przetrwał do XIX wieku i przejęty został przez chrześcijaństwo, jako ogień niecony w Wielką Sobotę przed
Zmartwychwstaniem.
To zapewne od kraju Wiślan pochodzi legenda o smoku wawelskim, wtedy też powstały sławne kopce Kraka i Wandy, a na terenie Wiślan
leży Łysa Góra. Szkoda, że tak mało wiemy o „smoczym państwie” Wiślan, ale może to się kiedyś zmieni)
Na terenach dzisiejszej Ukrainy znajdują się tzw. Żmijowe Wały. Są to wały obronne (inna wersja chińskiego muru) o długości około
2 tys. kilkometrów (!), które miały zabezpieczać (najprawdopodobniej) przed najazdami plemion koczowniczych. Według pewnych
legend owe wały wyorał smok Żmij ... Do tego trzeba dodać, że totemami koczowników były często smoki, więc wiara w takiego "supersmoka",
czyli Żmija, nabiera sensu.
źródła:
„Fragmenty dziejów Słowiańszczyzny Zachodniej” Gerard Labuda.
„Kronika Słowian – tom I – Państwo Wielkomorawskie i Kraj Wiślan” Witold Chrzanowski
autor:Ryuuk
siedzącym na Wiśle” (Wiślica, dorzecze Wisły, albo najprawdopodobniej Kraków), który „urągał chrześcijaństwu i wielkie czynił mu szkody”.
Wówczas to Metody wezwał Wielkiego Księcia, by ten zaprzestał niszczycielskich najazdów na terytoria Państwa Wielkomorawskiego, w
przeciwnym razie dostanie się do niewoli i zostanie przymusowo ochrzczony na obcej ziemi. Oczywiście proroctwo spełniło się co do joty
(co nie dziwi, zwłaszcza że prawdopodobnie zostało spisane po owych wydarzeniach) – Państwo Wiślan zostało włączone do Państwa
Wielkomorawskiego przez Świętopełka I Wielkiego a „potężny słowiański książę” został przymusowo ochrzczony.
„Dobrze będzie dla ciebie synu ochrzcić się z własnej woli na swojej ziemi, abyś nie był przymusem ochrzczony na ziemi cudzej, i
będziesz mnie wspominał. I tak też się stało”.
Drugim źródłem o Państwie Wiślan jest sławny „Geograf Bawarski”, sporządzony w Ratyzbonie w IX wieku, w którym wymienia się to państwo
(plemię Vuislane), sugerując jednocześnie, że owe plemię podporządkowało sobie inne z tego regionu.
Król angielski Alfred Wielki, pisząc swój „Opis Germanii” także wspomina o kraju Wiślan, znajdującym się pomiędzy Morawami a Dacją,
co wskazuje na znaczny obszar terytorialny.
Wiślanie z pewnością wyznawali rdzenną religię słowiańską, najprawdopodobniej ze szczególnym naciskiem kultu Żmija
- uskrzydlonego smoka (czasem jako kompilacja węża, byka i ptaka) czasem przedstawianego jako pomocnego
demona, czasem jako bestię siekąca ziemię deszczem i błyskającą piorunami. Albo też siedzącą w korzeniach dębu, Wielkiego Drzewa
(takie słowiańskie Yggdrasil, w jego gałęziach z kolei siedział Perun), lub drzemiącego i pilnującego wejścia do krainy umarłych,
Nawii (znajdującej się w korzeniach Wielkiego Drzewa).
Oczywiście Żmij jest niejako automatycznie traktowany jako symbol chaosu, wcielone zło, antagonista zazwyczaj Peruna (walka tych
dwóch bóstw manifestowała się w pełnych błyskawic burzach), jednak nie zawsze miał negatywne konotacje. Żmij opiekował się zasiewami,
bronił ludzi przed wylewami rzek a nawet przeganiał „zwykłe” prymitywne smoki. Mógł wyglądać jak człowiek, oczywiście ze skrzydłami
albo i ogonem, miewał też dzieci (wyrastały na potężnych wojowników o magicznych zdolnościach) ze Słowiankami.
Od Żmija pochodzi nazwa Żmigród, czyli oczywiście gród Żmija) Z tym kultem związany jest niewątpliwie rytualny zwyczaj rozniecania
świętego ognia, który przetrwał do XIX wieku i przejęty został przez chrześcijaństwo, jako ogień niecony w Wielką Sobotę przed
Zmartwychwstaniem.
To zapewne od kraju Wiślan pochodzi legenda o smoku wawelskim, wtedy też powstały sławne kopce Kraka i Wandy, a na terenie Wiślan
leży Łysa Góra. Szkoda, że tak mało wiemy o „smoczym państwie” Wiślan, ale może to się kiedyś zmieni)
Na terenach dzisiejszej Ukrainy znajdują się tzw. Żmijowe Wały. Są to wały obronne (inna wersja chińskiego muru) o długości około
2 tys. kilkometrów (!), które miały zabezpieczać (najprawdopodobniej) przed najazdami plemion koczowniczych. Według pewnych
legend owe wały wyorał smok Żmij ... Do tego trzeba dodać, że totemami koczowników były często smoki, więc wiara w takiego "supersmoka",
czyli Żmija, nabiera sensu.
źródła:
„Fragmenty dziejów Słowiańszczyzny Zachodniej” Gerard Labuda.
„Kronika Słowian – tom I – Państwo Wielkomorawskie i Kraj Wiślan” Witold Chrzanowski
autor:Ryuuk
8/24/2011
Imiona Sławiańskie.
Imiona nadawano mężczyznom podczas postrzyżyn tzn. rytualnego ścinania włosów kiedy chłopiec przechodził z okresu dziecięcego i opieki Matki pod rękę Ojca i stawał się mężczyzną. Do tego czasu dziecko nosiło imiona które miały świadczyć o jego słabości wobec mrocznych mocy ,by ich nie prowokować. Były to imiona typu Niemoj ,Niemysł czy Nielub. Sławianin mężczyzną stawał się w wieku 7-10 lat. Imiona nadawane mu jako mężczyźnie miały być wróżbą i pomocą dla jego wrodzonych cnót ,dlatego wiele z nich odnosi się do walki, destrukcji ,gniewu ,czy zemsty.
Co charakterystyczne imiona Sławiańskie były w zasadzie dwuczłonowe i razem nabierały znaczenia.
Co może niektórzy z was zauważyli (ja sam któregoś dnia zaraz po przebudzeniu) ,iż imiona Sławomir i Mirosław to tak naprawdę jedno imię ,jednak zapewne z powodu jego popularności powstały te dwie odmiany.
Imiona Sławiańskie zostały zakazane przez jednego z największych wrogów naszego narodu ,przez otyłych wyznawców żydowskiej sekty ,którzy znaleźli w religii sposób na podporządkowanie sobie prawne wolnych ludzi. Zakazano ich na soborze trydenckim ,a powróciły do użycia dopiero w XIX wieku kiedy zaczęły się rodzić nurty narodowe.
Ponieważ nie ma sensu roztkliwiać się nad wszystkimi możliwymi wariantami wybiorę kilka co ciekawszych:
Kazimir -oznacza "niszczący pokój" lub "niszczący dobro".
Mścisław- oznacza tego który "wsławi się zemstą" (oj był taki jeden!)
Mścigniew- ciężko to jednoznacznie rozgryźć ,ale może być rozumiane jako "mszczący zniewagi".
Wojnar -jedno z ciekawych imion Sławiańskich ,które wyłamywały się z tej tradycji.
Dragan -wbrew pozorom nie pochodzi od smoka ,ale od wartości ,cennego.
Domarad -można tłumaczyć jako "cieszący się Ojczyzną".
Wiesław- skrócona wersja Welisława ,co oznacza "wielce sławnego".
Mroczysław- zwiastuje okrycie się "mroczną sławą".
Mścibor- oznacza "mszczący się w boju" ,czy "walczący z zemsty".
Borzymir- Nie ma nic wspólnego z żadnym bogiem. Oznacza "walczącego w spokoju".
Bogusław- semantyka imienia została zmieniona przez kościół ,ale w oryginale oznaczało tego kto "sławi los" ,albo tego komu przypadnie "dola sławnego".
Jarosław -czyli "sławny z siły"
Jarobor- oznacza ,jak się już pewnie domyślacie kandydata na "wilkołaka".
Bratomir- "zapewniający spokój bliskim".
Ponieważ jest to bardzo wąski wybór imion (chociaż klimat ma większość kombinacji ten sam) zamieszczam krótkie objaśnienie znaczenia niektórych członów:
bor "walka" np Dalibor,
ciech "uciecha, radość" np Wojciech,
gniew np Zbigniew,
mir "pokój, spokój, dobro"np Mirogod,
sław "sława" npGościsław,
dom "dom,Ojczyzna" np Domarad,
goj "lek, obfitość, pokój" np Częstogoj,
woj "wojownik" np Częstowoj,
(w)uj "wuj" np Gościwuj,
żyr "pokarm, życie" np Domażyr,
rat "wojna, walka" np. Ratsław,
mysł "myśleć" np Drogomysł.
Zdarzały się też ,choć rzadko, imiona odwołujące się do groźnych zwierząt jak Wilk ,czy Dzik.W późniejszym okresie mogły te nazwy być adaptowane do "kanonu" i tak powstał Wilkomir (który pojawia się jednak w tylko jednym źródle).
Nigdy za to nie stosowano imion odwołujących się do boga/ów ,ani oręża. Imię Mieczysław jest wynikiem próby wyjaśnienia przez Jana Długosza pochodzenia imienia Mieszko ,które brzmii jak zdrobnienie pełnego imienia Tak jak Zbigniew to Zbyszko ,a Bratomir to Bratko.
Moc imion Sławiańskich dawała o sobie znać w historii naszego ludu nieustannie. Jednym z wartych wyróżnienia faktem jest to iż niezwykle krwawym powstaniem przeciwko kościołowi za wydziedziczanie i zniewalanie Połabian ,a następnie sprzedawanie ich do Rzeszy ,w roku 983 przewodził Mściwoj ,a po nim jego syn Mścisław. Powstanie skończyło się wyrżnięciem wszystkich duchownych na Połabiu i spaleniu wszystkich kościołów do gołej ziemi. Interesy kościoła były zawsze ściśle związane z interesami niemiec i chrystianizacja nawet z innych niż niemieckie rąk, była jedną z metod utrwalania niemieckich dążeń do hegemonii. Ale to już temat na oddzielny wpis.
autor:S.M.
Co charakterystyczne imiona Sławiańskie były w zasadzie dwuczłonowe i razem nabierały znaczenia.
Co może niektórzy z was zauważyli (ja sam któregoś dnia zaraz po przebudzeniu) ,iż imiona Sławomir i Mirosław to tak naprawdę jedno imię ,jednak zapewne z powodu jego popularności powstały te dwie odmiany.
Imiona Sławiańskie zostały zakazane przez jednego z największych wrogów naszego narodu ,przez otyłych wyznawców żydowskiej sekty ,którzy znaleźli w religii sposób na podporządkowanie sobie prawne wolnych ludzi. Zakazano ich na soborze trydenckim ,a powróciły do użycia dopiero w XIX wieku kiedy zaczęły się rodzić nurty narodowe.
Ponieważ nie ma sensu roztkliwiać się nad wszystkimi możliwymi wariantami wybiorę kilka co ciekawszych:
Kazimir -oznacza "niszczący pokój" lub "niszczący dobro".
Mścisław- oznacza tego który "wsławi się zemstą" (oj był taki jeden!)
Mścigniew- ciężko to jednoznacznie rozgryźć ,ale może być rozumiane jako "mszczący zniewagi".
Wojnar -jedno z ciekawych imion Sławiańskich ,które wyłamywały się z tej tradycji.
Dragan -wbrew pozorom nie pochodzi od smoka ,ale od wartości ,cennego.
Domarad -można tłumaczyć jako "cieszący się Ojczyzną".
Wiesław- skrócona wersja Welisława ,co oznacza "wielce sławnego".
Mroczysław- zwiastuje okrycie się "mroczną sławą".
Mścibor- oznacza "mszczący się w boju" ,czy "walczący z zemsty".
Borzymir- Nie ma nic wspólnego z żadnym bogiem. Oznacza "walczącego w spokoju".
Bogusław- semantyka imienia została zmieniona przez kościół ,ale w oryginale oznaczało tego kto "sławi los" ,albo tego komu przypadnie "dola sławnego".
Jarosław -czyli "sławny z siły"
Jarobor- oznacza ,jak się już pewnie domyślacie kandydata na "wilkołaka".
Bratomir- "zapewniający spokój bliskim".
Ponieważ jest to bardzo wąski wybór imion (chociaż klimat ma większość kombinacji ten sam) zamieszczam krótkie objaśnienie znaczenia niektórych członów:
bor "walka" np Dalibor,
ciech "uciecha, radość" np Wojciech,
gniew np Zbigniew,
mir "pokój, spokój, dobro"np Mirogod,
sław "sława" npGościsław,
dom "dom,Ojczyzna" np Domarad,
goj "lek, obfitość, pokój" np Częstogoj,
woj "wojownik" np Częstowoj,
(w)uj "wuj" np Gościwuj,
żyr "pokarm, życie" np Domażyr,
rat "wojna, walka" np. Ratsław,
mysł "myśleć" np Drogomysł.
Zdarzały się też ,choć rzadko, imiona odwołujące się do groźnych zwierząt jak Wilk ,czy Dzik.W późniejszym okresie mogły te nazwy być adaptowane do "kanonu" i tak powstał Wilkomir (który pojawia się jednak w tylko jednym źródle).
Nigdy za to nie stosowano imion odwołujących się do boga/ów ,ani oręża. Imię Mieczysław jest wynikiem próby wyjaśnienia przez Jana Długosza pochodzenia imienia Mieszko ,które brzmii jak zdrobnienie pełnego imienia Tak jak Zbigniew to Zbyszko ,a Bratomir to Bratko.
Moc imion Sławiańskich dawała o sobie znać w historii naszego ludu nieustannie. Jednym z wartych wyróżnienia faktem jest to iż niezwykle krwawym powstaniem przeciwko kościołowi za wydziedziczanie i zniewalanie Połabian ,a następnie sprzedawanie ich do Rzeszy ,w roku 983 przewodził Mściwoj ,a po nim jego syn Mścisław. Powstanie skończyło się wyrżnięciem wszystkich duchownych na Połabiu i spaleniu wszystkich kościołów do gołej ziemi. Interesy kościoła były zawsze ściśle związane z interesami niemiec i chrystianizacja nawet z innych niż niemieckie rąk, była jedną z metod utrwalania niemieckich dążeń do hegemonii. Ale to już temat na oddzielny wpis.
autor:S.M.
Muzyka Słowian. cz.1.
Zacznę od utworu który nie tyle w tekście stricte co w klimacie kojarzy mi się z Ranami ,naszymi posępnymi ,szalonymi korsarzami/wilkołakami w czerni:
Utwór Goj, Rodie, Goj!, opowiada o grupie żeglarzy, którzy rozbili się na mieliźnie podczas sztormu. Mając nadzieję na przeżycie, przemarznięci i ranni, schronili się na niewielkiej, skalistej wysepce. Gdy zorientowali się, że nie przetrwają do kolejnego poranka, zaczęli modlić się do Strzyboga, by wieść o ich śmierci dotarła do rodzin i najbliższych. Dziękowali także Rodowi za dane im życie.
Wiele z utworów wykonywanych współcześnie nie jest jedynie autorskimi wytworami ,ale jest wzorowanych na autentycznych tradycyjnych melodiach ,czy nawet zachowanych tekstach. Przykładem na taki utwór ,nieco lingwistycznie unowocześniony jest "Przyszła z Polski nowina" ,występujący też pod tytułem "Pani Pana zabiła":
To również autentyczna piosenka tym razem jedna z licznych w średniowieczu pieśni o królach.
Sporo tradycyjnych piosenek zachowało się na Ukrainie ,oto kilka z nich:
Tą melodię zna chyba każdy ,a i niejeden przy niej pił:
To nie wiem ,szczerze jaki to język ,ale na pewno jest to autentyczna piosenka Słowiańska:
No i jeszcze kilka Słowiańskich utworów współczesnych:
(na zdjęciach nasza Polska "Drużyna Trzygłowa" z Wolina ,która grała w teledysku Amon Amarth)
Poniżej trochę współczesnej muzyki Słowiańskiej (nie przebierałem jakoś szczególnie więc możliwe ,że nie są to najlepsze utwory tych zespołów):
Utwór Goj, Rodie, Goj!, opowiada o grupie żeglarzy, którzy rozbili się na mieliźnie podczas sztormu. Mając nadzieję na przeżycie, przemarznięci i ranni, schronili się na niewielkiej, skalistej wysepce. Gdy zorientowali się, że nie przetrwają do kolejnego poranka, zaczęli modlić się do Strzyboga, by wieść o ich śmierci dotarła do rodzin i najbliższych. Dziękowali także Rodowi za dane im życie.
Wiele z utworów wykonywanych współcześnie nie jest jedynie autorskimi wytworami ,ale jest wzorowanych na autentycznych tradycyjnych melodiach ,czy nawet zachowanych tekstach. Przykładem na taki utwór ,nieco lingwistycznie unowocześniony jest "Przyszła z Polski nowina" ,występujący też pod tytułem "Pani Pana zabiła":
To również autentyczna piosenka tym razem jedna z licznych w średniowieczu pieśni o królach.
Sporo tradycyjnych piosenek zachowało się na Ukrainie ,oto kilka z nich:
Tą melodię zna chyba każdy ,a i niejeden przy niej pił:
To nie wiem ,szczerze jaki to język ,ale na pewno jest to autentyczna piosenka Słowiańska:
No i jeszcze kilka Słowiańskich utworów współczesnych:
(na zdjęciach nasza Polska "Drużyna Trzygłowa" z Wolina ,która grała w teledysku Amon Amarth)
Poniżej trochę współczesnej muzyki Słowiańskiej (nie przebierałem jakoś szczególnie więc możliwe ,że nie są to najlepsze utwory tych zespołów):
Król morza Racibor I.
W 1136 roku na Bałtyku doszło do niezwykłego zdarzenia – pod dowództwem księcia pomorskiego Racibora I (lennika Bolesława Krzywoustego)
ruszyła na Konungahelę wyprawa Słowian w sile około 650 okrętów, czyli ponad 30 tys ludzi, w tym około tysiąca jezdnych! Celem jej było
wyeliminowanie zagrożenia, jakie niosła ze sobą współpraca króla duńskiego Eryka II i margrabiego Albrechta Niedźwiedzia. /którzy mieli zamiar razem zwalczyć piractwo Ranów którzy byli gorsi od wikingów ,a w pewnym momencie sparaliżowali całkowicie handel morski na Bałtyku i okolicach -Przyp.S.M./
Nigdy dotąd potężni Skandynawowie nie dostali takiego łupnia, i to na własnych warunkach. Owszem, potykali się ze wszystkimi i
między sobą, walczyli z Pomorcami, znali i bali się czarnych żagli Rugiów /jedna z kilku nazw Ranów-Przyp.S.M./, ich wilczego wycia i bitewnego szału, lecz nigdy tak
naprawdę nie zaznali obcej inwazji …
Przygotowania do wyprawy rozpoczęły się tuż przed zjazdem w Merseburgu, na którym Bolesław Krzywousty złożył hołd cesarzowi Lotarowi,
jednak nie ulega żadnym wątpliwościom, że polski władca był w wyprawę finansowo zaangażowany (to z jego głównie pieniędzy wybudowano
tak potężną flotę). Zatrudniono też najemników, nawet z Nowogrodu Wielkiego, prawdopodobnie też z terenów połabskich.
Przygotowania okazały się zbawienne, ponieważ król Eryk, głównie z inspiracji metropolity biskupa Asgera (fanatycznego chrześcijanina,
który nienawidził wszystkich pogan i nawet sypnął złotem z kościelnego skarbca!), ruszył na wyprawę przeciwko Rugii (1135). Racibor,
do którego szybko dołączyły siły Rugiów, postanowił rozbić duńską flotę jeszcze na ich wodach.
Jednak bitwa do jakiej doszło pokazała jedynie nieudolność duńskiego władcy i brak poparcia dla niego ze strony wojska. Najprościej
rzecz mówiąc spora część floty duńskiej na widok Slowian rzuciła się do ucieczki. Król Eryk zaś skwapliwie do nich dołączył. Ci, którzy
zostali i zdecydowali się na walkę, zostali szybko otoczeni. Wówczas Racibor wykazał się znakomitym instynktem politycznym – zamiast
zmasakrować puścił ich wolno, a nawet zagroził wojowniczym Rugiom (którzy ochoczo wyrzynali duńskie załogi) atakiem, jeśli ci nie
zaprzestaną walki. Racibor doskonale wiedział, że słaba pozycja Eryka jeszcze osłabnie z uwagi na jego nieudolność i tchórzostwo na
polu walki. Trzeba tylko umozliwić, by porzuceni przez króla wojownicy pojawili na wiecu, do którego z pewnością dojdzie.
Jednak na tym nie poprzestał. Jego flota uderzyła na Roskilde, traktowane przez Eryka jako stolicę. Miasto i port poddały się bez
walki zaś „zamek Haralda”, cytadelę broniącą port, wzięto szturmem. Po splądrowaniu i podpaleniu miasta Słowianie wrócili do swych
siedzib, kontynuować przygotowania.
W 1136 roku gotowa wyprawa składała się prawdopodobnie z 650 okrętów (sześć i pół sieciny statków – jeśli wierzyć Snorre Sturlasonowi).
Jednak nie wszystkie były sławnymi jednostkami z końmi. Około dwustu było typowymi okrętami bojowymi, reszta zaś owymi sławnymi
trasportowcami (przewozącymi po 44 ludzi i dwa konie – miało to rozwiązać problemy aprowizacyjne i zapewnić elastycznośc działania).
Flota ruszyła w dwóch falach na Konungahelę, największy ośrodek na Półwyspie Skandynawskim z ogromnym portem i potężnym zamkiem. Mimo
ogromnej akcji propagandowej biskupa Asgera, który ogłaszał w Europie wyprawę krzyżową przeciwko poganom (!), poza siłami z etnosu
skandynawskiego, nie pojawiło się zbyt wielu "krzyżowców". W fiordzie Götalev wyminięto wbite w dno pale obronne (tu kłania się kunszt
marynarzy) i podpłynięto bliżej wybrzeża. Konungahela była położona w głębi lądu (kilkanaście kilometrów!), a prowadziły do niej dwie
odnogi rzeki Göty. Już podczas ich przepływania doszlo do zażartej walki z kilkoma statkami handlowymi, wspieranymi przez mieszczan.
Walka była ciężka, ponieważ na wąskich odnogach flota nie mogła rozwinąć swych sił, jednak skończyła się zwycięsko.
Słowianie dotarli do miasta i rozpoczęli szturm. Udało się je zdobyć dzięki doskonałemu manewrowi – Racibor rozkazał wysadzić na ląd
konnicę, która okrążyła miasto i zaatakowała je od tyłu. Nie tylko zaskoczono w ten sposób obrońców, ale też przegnano duży oddział
Norwegów śpieszących na pomoc.
Później przystąpiono do oblężenia potężnego zamku-cytadeli. Racibor zastosował w nim całą masę machin oblężniczych, po które kilkukrotnie
posyłał swoje statki. Jest bardzo mało prawdopodobne, że zamek został wzięty w kilka dni. Oblężenie mogło trwać znacznie dłużej,
gdyż wracając Racibor miał problemy z lodem, który zatarasował cieśninę Sund (a zwykle działo się to na przelomie listopada i grudnia).
Poza tym, zamek zdobyto dzięki wybudowaniu ogromnych linii fortyfikacyjnych blokadowych, które odcięły obrońców od pomocy z zewnątrz,
a to musiało trwać.
Z każdego punktu widzenia (wojskowego, technicznego i politycznego) wyprawa na Konungahelę była majstersztykiem. Raciborowi udało się
zdyskredytować króla Eryka, który dążył do zjednoczenia całego etnosu skandynawskiego (Norwedzy i Szwedzi zawarli pokój, który był
tak naprawdę wypowiedzeniem przysięgi lennej Erykowi), a Konungahela nie wróciła już do swej świetności.
Jednak były też cienie tej wyprawy: chodzi głownie o Rugiów, którzy łatwo wpadali w bojowy szał i książę Racibor miał kilka razy
problemy, by przywołać ich do porządku. Musiał się nawet posuwać do działań zbrojnych przeciwko tym szaleńcom, którzy wyli jak wilki
i mordowali kogo popadnie. To z ich powodu (zwłaszcza że stracili oni wiele statków) miasto zostało mocno złupione i spalone. Trzeba
pamiętać, że Racibor chciał uchodzić za chrześcijanina, natomiast Rugiowie byli pogańscy. Książę zwyczajnie bał się, że odium pogaństwa
spadnie też na niego, dlatego odkupywał różne relikwie, zagrabione przez Rugiów, po czym zwracał je Skandynawom (nawet ocalił osobiście
pewnego księdza)
Te arcydzieło wojskowe Racibora, „króla morskiego”, bardzo rozsławi jego imię ale też z pewnością wpłynie na przyszłe wydarzenia –
chodzi o kwestię ataku Szczecina przez krzyżowców w 1147 roku.
źródła:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_o_Konungahel%C4%99
Polecam też książkę Zofii Kossak-Szczuckiej „Troja północy”, fragment:
http://bialczynski.wordpress.com/krolestwo-sis-i-jego-cuda/sztuka-krolestwa-sis/zofia-kossak-szczucka-troja-polnocy/
autor:Ryuuk
ruszyła na Konungahelę wyprawa Słowian w sile około 650 okrętów, czyli ponad 30 tys ludzi, w tym około tysiąca jezdnych! Celem jej było
wyeliminowanie zagrożenia, jakie niosła ze sobą współpraca króla duńskiego Eryka II i margrabiego Albrechta Niedźwiedzia. /którzy mieli zamiar razem zwalczyć piractwo Ranów którzy byli gorsi od wikingów ,a w pewnym momencie sparaliżowali całkowicie handel morski na Bałtyku i okolicach -Przyp.S.M./
Nigdy dotąd potężni Skandynawowie nie dostali takiego łupnia, i to na własnych warunkach. Owszem, potykali się ze wszystkimi i
między sobą, walczyli z Pomorcami, znali i bali się czarnych żagli Rugiów /jedna z kilku nazw Ranów-Przyp.S.M./, ich wilczego wycia i bitewnego szału, lecz nigdy tak
naprawdę nie zaznali obcej inwazji …
Przygotowania do wyprawy rozpoczęły się tuż przed zjazdem w Merseburgu, na którym Bolesław Krzywousty złożył hołd cesarzowi Lotarowi,
jednak nie ulega żadnym wątpliwościom, że polski władca był w wyprawę finansowo zaangażowany (to z jego głównie pieniędzy wybudowano
tak potężną flotę). Zatrudniono też najemników, nawet z Nowogrodu Wielkiego, prawdopodobnie też z terenów połabskich.
Przygotowania okazały się zbawienne, ponieważ król Eryk, głównie z inspiracji metropolity biskupa Asgera (fanatycznego chrześcijanina,
który nienawidził wszystkich pogan i nawet sypnął złotem z kościelnego skarbca!), ruszył na wyprawę przeciwko Rugii (1135). Racibor,
do którego szybko dołączyły siły Rugiów, postanowił rozbić duńską flotę jeszcze na ich wodach.
Jednak bitwa do jakiej doszło pokazała jedynie nieudolność duńskiego władcy i brak poparcia dla niego ze strony wojska. Najprościej
rzecz mówiąc spora część floty duńskiej na widok Slowian rzuciła się do ucieczki. Król Eryk zaś skwapliwie do nich dołączył. Ci, którzy
zostali i zdecydowali się na walkę, zostali szybko otoczeni. Wówczas Racibor wykazał się znakomitym instynktem politycznym – zamiast
zmasakrować puścił ich wolno, a nawet zagroził wojowniczym Rugiom (którzy ochoczo wyrzynali duńskie załogi) atakiem, jeśli ci nie
zaprzestaną walki. Racibor doskonale wiedział, że słaba pozycja Eryka jeszcze osłabnie z uwagi na jego nieudolność i tchórzostwo na
polu walki. Trzeba tylko umozliwić, by porzuceni przez króla wojownicy pojawili na wiecu, do którego z pewnością dojdzie.
Jednak na tym nie poprzestał. Jego flota uderzyła na Roskilde, traktowane przez Eryka jako stolicę. Miasto i port poddały się bez
walki zaś „zamek Haralda”, cytadelę broniącą port, wzięto szturmem. Po splądrowaniu i podpaleniu miasta Słowianie wrócili do swych
siedzib, kontynuować przygotowania.
W 1136 roku gotowa wyprawa składała się prawdopodobnie z 650 okrętów (sześć i pół sieciny statków – jeśli wierzyć Snorre Sturlasonowi).
Jednak nie wszystkie były sławnymi jednostkami z końmi. Około dwustu było typowymi okrętami bojowymi, reszta zaś owymi sławnymi
trasportowcami (przewozącymi po 44 ludzi i dwa konie – miało to rozwiązać problemy aprowizacyjne i zapewnić elastycznośc działania).
Flota ruszyła w dwóch falach na Konungahelę, największy ośrodek na Półwyspie Skandynawskim z ogromnym portem i potężnym zamkiem. Mimo
ogromnej akcji propagandowej biskupa Asgera, który ogłaszał w Europie wyprawę krzyżową przeciwko poganom (!), poza siłami z etnosu
skandynawskiego, nie pojawiło się zbyt wielu "krzyżowców". W fiordzie Götalev wyminięto wbite w dno pale obronne (tu kłania się kunszt
marynarzy) i podpłynięto bliżej wybrzeża. Konungahela była położona w głębi lądu (kilkanaście kilometrów!), a prowadziły do niej dwie
odnogi rzeki Göty. Już podczas ich przepływania doszlo do zażartej walki z kilkoma statkami handlowymi, wspieranymi przez mieszczan.
Walka była ciężka, ponieważ na wąskich odnogach flota nie mogła rozwinąć swych sił, jednak skończyła się zwycięsko.
Słowianie dotarli do miasta i rozpoczęli szturm. Udało się je zdobyć dzięki doskonałemu manewrowi – Racibor rozkazał wysadzić na ląd
konnicę, która okrążyła miasto i zaatakowała je od tyłu. Nie tylko zaskoczono w ten sposób obrońców, ale też przegnano duży oddział
Norwegów śpieszących na pomoc.
Później przystąpiono do oblężenia potężnego zamku-cytadeli. Racibor zastosował w nim całą masę machin oblężniczych, po które kilkukrotnie
posyłał swoje statki. Jest bardzo mało prawdopodobne, że zamek został wzięty w kilka dni. Oblężenie mogło trwać znacznie dłużej,
gdyż wracając Racibor miał problemy z lodem, który zatarasował cieśninę Sund (a zwykle działo się to na przelomie listopada i grudnia).
Poza tym, zamek zdobyto dzięki wybudowaniu ogromnych linii fortyfikacyjnych blokadowych, które odcięły obrońców od pomocy z zewnątrz,
a to musiało trwać.
Z każdego punktu widzenia (wojskowego, technicznego i politycznego) wyprawa na Konungahelę była majstersztykiem. Raciborowi udało się
zdyskredytować króla Eryka, który dążył do zjednoczenia całego etnosu skandynawskiego (Norwedzy i Szwedzi zawarli pokój, który był
tak naprawdę wypowiedzeniem przysięgi lennej Erykowi), a Konungahela nie wróciła już do swej świetności.
Jednak były też cienie tej wyprawy: chodzi głownie o Rugiów, którzy łatwo wpadali w bojowy szał i książę Racibor miał kilka razy
problemy, by przywołać ich do porządku. Musiał się nawet posuwać do działań zbrojnych przeciwko tym szaleńcom, którzy wyli jak wilki
i mordowali kogo popadnie. To z ich powodu (zwłaszcza że stracili oni wiele statków) miasto zostało mocno złupione i spalone. Trzeba
pamiętać, że Racibor chciał uchodzić za chrześcijanina, natomiast Rugiowie byli pogańscy. Książę zwyczajnie bał się, że odium pogaństwa
spadnie też na niego, dlatego odkupywał różne relikwie, zagrabione przez Rugiów, po czym zwracał je Skandynawom (nawet ocalił osobiście
pewnego księdza)
Te arcydzieło wojskowe Racibora, „króla morskiego”, bardzo rozsławi jego imię ale też z pewnością wpłynie na przyszłe wydarzenia –
chodzi o kwestię ataku Szczecina przez krzyżowców w 1147 roku.
źródła:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_o_Konungahel%C4%99
Polecam też książkę Zofii Kossak-Szczuckiej „Troja północy”, fragment:
http://bialczynski.wordpress.com/krolestwo-sis-i-jego-cuda/sztuka-krolestwa-sis/zofia-kossak-szczucka-troja-polnocy/
autor:Ryuuk
Słowianie nigdy nie zmienili religii! To chrześcijaństwo zmieniło się dla Słowian.
Nie ulega wątpliwości, że jedynym świętem do jakiego chrześcijaństwo ma bezsporne prawo (i chyba obowiązek jego świętowania?), jest ... szabat. Natomiast pochodzenie wielu innych świąt zwykle nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem, a nawet z ogólnie pojmowaną religią.
Oto krótki wykaz kilku takich właśnie świąt i parę słów o ich pochodzeniu:
Wielka Noc.
Dnia 20/21 marca Słońce wyznacza na półkuli północnej początek wiosny. Nic zatem dziwnego, że ta data stała się niezwykle ważna dla wszystkich wyczulonych na cykle Natury. Jest to święto Równonocy, Wielkiej Nocy, dzień Wiosennego Przesilenia, bogini Ostary (Eastry), nazywany też festiwalem drzew, Alban Elven, czasem zrównania nocy i dnia, wdzięczności Matki Natury za jej dary. Anglosasi wciąż nazywają Wielką Noc „Easter”.
Chrześcijańskie święto zmartwychwstania jest uważane za najstarsze i najważniejsze święto chrześcijańskie. Ewangelie dziwacznie podają dzień śmierci Jezusa, w opisie ostatniej wieczerzy nie ma żadnego śladu Paschy a epizod z przeklinaniem drzewa wskazuje raczej na jesień. Wyznaczając datę Wielkanocy opierano się na żydowskim święcie Paschy, lecz w sposób … nietypowy - najważniejszym wymogiem stało się oddzielenie święta zmartwychwstania od żydowskiej Paschy, by nigdy się nie spotkały. W taki oto sposób chrześcijańska Wielkanoc stała się ruchoma.
Daty Wielkiej Nocy i Święta Zmartwychwstania się nakładały (mniej więcej), dlatego też usilnie próbowano jedno zastapić drugim (pogańskie chrześcijańskim). Jednak poganie byli tak bardzo przywiązani do swojego święta Wiosennego, że w zasadzie wyszło odwrotnie - wszystkie pogańskie zwyczaje pozostały nienaruszone: jajka - symbol nowego życia, kurczak - nowego początku, zając/królik (pamiętacie królika Bugsa jako „Easter rabbit”), sól i chleb - życia i oczyszczenia, pieczenie ciast, topienie Marzanny, śmigus-dyngus, itd.
Próbowano oczywiście wykorzenić te zwyczaje, zbyt radosne pogańsko, czy też je zastąpić, jak np. Marzannę … Judaszem, w takiej wersji hardcore – zrzucanie Judasza z kościelnej wieży, ale nie bardzo się udało. Efekt jest taki, że święto Wielkiej Nocy jest wręcz modelowo pogańskie.
Najlepszym dowodem jest już sama nazwa „Wielka Noc”, nawet ona pozostała pogańska.
U nas Wielka Noc była nazywana świętem Jaryły (Jarym świętem), które na wschodzie przetrwało w swej czystej postaci (nie tylko w samych zwyczajach) aż do XIX wieku. Stary Jaryło był w nim przepędzany przez młodego, wybierano najładniejsze dziewczęta i wesoło ucztowano. Jare święto mogło mieć (i pewnie miało) elementy orgiastyczne …
Zwyczaj spożywania mięsa był związany z zużywaniem reszty zimowych zapasów. Co ciekawe, wieprzowina była nader chętnie spożywana przez pogan, nie została więc zakazana przez chrześcijaństwo, pomimo iż ta religia wywodzi się z tego samego pnia, co Judaizm i Islam. Jednak te dwie religie nie spotkały się z żarłocznymi europejskimi poganami:)
Bogowie się rodzą.
Dzień zimowego przesilenia (na półkuli północnej najkrótszy dzień w roku) - 25 grudnia, był kolejną niezwykle ważną datą dla pogan,czasem w którym mijała połowa zimy i każdy następny dzień stawał się dłuższy, gdy następowało „odradzanie się Słońca”. Aż się prosi, by ten czas świętować) I świętowano.
Rzymianie mieli swoje Saturnalia (ku czci boga rolnictwa, Saturna), bardzo wesołe i miłe święto, trwające nawet przez kilka dni. W północnej, germańskiej Europie, obchodzone było święto Jul (ta nazwa wciąż funkcjonuje w kolędach), któremu towarzyszyło obdarowywanie się prezentami, przystrajanie drzewka i całowanie pod jemiołą. Słowianie zaś świętowali Szczodre Gody, Święto Zimowego Staniasłońca, podczas którego nie pracowano, odwiedzano się, obdarowywano prezentami, śpiewano i wesoło ucztowano.
Ta „magiczna” data stała się też szybko dniem narodzin całej gromady bogów z wielu regionów świata (m.in. Kriszny, Horusa, Mitry). To właśnie od Mitry chrześcijaństwo przejęło datę boskich urodzin.
Nie wiadomo kiedy miał się narodzić Chrystus, próba określenia daty na podstawie Ewangelii jest z góry skazana na klęskę.
W Boże narodzenie zwyczaje, tak dobrze znane wszystkim, są czysto pogańskie: pusty talerz na stole wystawiano już u dawnych Słowian. Sianko pod obrusem było pierwotnie przeznaczone dla Sleipnira, ośmionogiego konia Odyna. Ozdabianie „wiecznie zielonego drzewka” jest zwyczajem obecnym w wielu kulturach, podobnie jest ze śpiewaniem piosenek (kolęd). Nawet ten tak skomercjalizowany św. Mikołaj miał wiele protoplastów w postaci różnych duchów, duszków, elfów przynoszących prezenty. Obdarowywanie się prezentami jest dużo starsze niż to się powszechnie uważa.
Zawłaszczając to święto chrześcijaństwo próbowało oczywiście je zmienić na swoją modłę, stawiając nacisk na post. Jednak poganie byli zbyt przywiązani do świątecznego obżarstwa, więc było to mało skuteczne (Kościół katolicki oficjalnie zniósł post dopiero w 1983 roku).
Uważny czytelnik powinien zauważyć pewną niezgodność - zimowe przesilenie przypada przecież na dzień 21 grudnia, czyli święto narodzin bogów powinno być obchodzone właśnie 21 grudnia. Dlatego trzeba wyjaśnić, że w starożytnym Rzymie przesilenie wypadało właśnie owego 25 grudnia, według kalendarza juliańskiego)
Noc Świętojańska.
Letnie przesilenie to kolejne „magiczne” zjawisko, najkrótsza noc w roku, obchodzone około 21 czerwca. Poganie nazywali to Nocą Świętojańską, Nocą Kupały, Mindsummer, Sobótką. Podczas niej palono do świtu ogniska, bawiono się wspólnie, ucztowano i często oddawano się też rozpuście)
To było święto zakochanych, podczas którego kapano się, wróżono i puszczano wianki na wodę. Woda i ogień, tak popularne w tym święcie, to symbole męskie i żeńskie. Wodę też święcono (i używano do święcenia) – sam zwyczaj pokropków jest oczywiście także pogański.
Wigilia św. Jana była próbą zasymilowania Nocy Świętojańskiej, po nieudanych próbach jej wykorzenienia. Nawet nazwa „Noc Świętojańska” została przeniesiona na wigilię św. Jana, a Kupałę próbowano nazwać Janem Chrzcicielem, co zakrawa już na absurd)
Kupalnocka wróciła do łask:) Polecam Krakowskie Wianki, trochę już unowocześnione co prawda, ale bardzo fajne (niestety w zeszłym roku się nie odbyły).
Święto plonów.
Równonoc jesienna (przypadająca na 23 września) określała datę tradycyjnych Dożynek, zwanych kiedyś Wyrzynkami, Obrzynkami. Niegdyś bardzo popularne i istotne święto dla wszystkich ludzi, dziś już jedynie dla rolników.
autor:Ryuuk
Oto krótki wykaz kilku takich właśnie świąt i parę słów o ich pochodzeniu:
Wielka Noc.
Dnia 20/21 marca Słońce wyznacza na półkuli północnej początek wiosny. Nic zatem dziwnego, że ta data stała się niezwykle ważna dla wszystkich wyczulonych na cykle Natury. Jest to święto Równonocy, Wielkiej Nocy, dzień Wiosennego Przesilenia, bogini Ostary (Eastry), nazywany też festiwalem drzew, Alban Elven, czasem zrównania nocy i dnia, wdzięczności Matki Natury za jej dary. Anglosasi wciąż nazywają Wielką Noc „Easter”.
Chrześcijańskie święto zmartwychwstania jest uważane za najstarsze i najważniejsze święto chrześcijańskie. Ewangelie dziwacznie podają dzień śmierci Jezusa, w opisie ostatniej wieczerzy nie ma żadnego śladu Paschy a epizod z przeklinaniem drzewa wskazuje raczej na jesień. Wyznaczając datę Wielkanocy opierano się na żydowskim święcie Paschy, lecz w sposób … nietypowy - najważniejszym wymogiem stało się oddzielenie święta zmartwychwstania od żydowskiej Paschy, by nigdy się nie spotkały. W taki oto sposób chrześcijańska Wielkanoc stała się ruchoma.
Daty Wielkiej Nocy i Święta Zmartwychwstania się nakładały (mniej więcej), dlatego też usilnie próbowano jedno zastapić drugim (pogańskie chrześcijańskim). Jednak poganie byli tak bardzo przywiązani do swojego święta Wiosennego, że w zasadzie wyszło odwrotnie - wszystkie pogańskie zwyczaje pozostały nienaruszone: jajka - symbol nowego życia, kurczak - nowego początku, zając/królik (pamiętacie królika Bugsa jako „Easter rabbit”), sól i chleb - życia i oczyszczenia, pieczenie ciast, topienie Marzanny, śmigus-dyngus, itd.
Próbowano oczywiście wykorzenić te zwyczaje, zbyt radosne pogańsko, czy też je zastąpić, jak np. Marzannę … Judaszem, w takiej wersji hardcore – zrzucanie Judasza z kościelnej wieży, ale nie bardzo się udało. Efekt jest taki, że święto Wielkiej Nocy jest wręcz modelowo pogańskie.
Najlepszym dowodem jest już sama nazwa „Wielka Noc”, nawet ona pozostała pogańska.
U nas Wielka Noc była nazywana świętem Jaryły (Jarym świętem), które na wschodzie przetrwało w swej czystej postaci (nie tylko w samych zwyczajach) aż do XIX wieku. Stary Jaryło był w nim przepędzany przez młodego, wybierano najładniejsze dziewczęta i wesoło ucztowano. Jare święto mogło mieć (i pewnie miało) elementy orgiastyczne …
Zwyczaj spożywania mięsa był związany z zużywaniem reszty zimowych zapasów. Co ciekawe, wieprzowina była nader chętnie spożywana przez pogan, nie została więc zakazana przez chrześcijaństwo, pomimo iż ta religia wywodzi się z tego samego pnia, co Judaizm i Islam. Jednak te dwie religie nie spotkały się z żarłocznymi europejskimi poganami:)
Bogowie się rodzą.
Dzień zimowego przesilenia (na półkuli północnej najkrótszy dzień w roku) - 25 grudnia, był kolejną niezwykle ważną datą dla pogan,czasem w którym mijała połowa zimy i każdy następny dzień stawał się dłuższy, gdy następowało „odradzanie się Słońca”. Aż się prosi, by ten czas świętować) I świętowano.
Rzymianie mieli swoje Saturnalia (ku czci boga rolnictwa, Saturna), bardzo wesołe i miłe święto, trwające nawet przez kilka dni. W północnej, germańskiej Europie, obchodzone było święto Jul (ta nazwa wciąż funkcjonuje w kolędach), któremu towarzyszyło obdarowywanie się prezentami, przystrajanie drzewka i całowanie pod jemiołą. Słowianie zaś świętowali Szczodre Gody, Święto Zimowego Staniasłońca, podczas którego nie pracowano, odwiedzano się, obdarowywano prezentami, śpiewano i wesoło ucztowano.
Ta „magiczna” data stała się też szybko dniem narodzin całej gromady bogów z wielu regionów świata (m.in. Kriszny, Horusa, Mitry). To właśnie od Mitry chrześcijaństwo przejęło datę boskich urodzin.
Nie wiadomo kiedy miał się narodzić Chrystus, próba określenia daty na podstawie Ewangelii jest z góry skazana na klęskę.
W Boże narodzenie zwyczaje, tak dobrze znane wszystkim, są czysto pogańskie: pusty talerz na stole wystawiano już u dawnych Słowian. Sianko pod obrusem było pierwotnie przeznaczone dla Sleipnira, ośmionogiego konia Odyna. Ozdabianie „wiecznie zielonego drzewka” jest zwyczajem obecnym w wielu kulturach, podobnie jest ze śpiewaniem piosenek (kolęd). Nawet ten tak skomercjalizowany św. Mikołaj miał wiele protoplastów w postaci różnych duchów, duszków, elfów przynoszących prezenty. Obdarowywanie się prezentami jest dużo starsze niż to się powszechnie uważa.
Zawłaszczając to święto chrześcijaństwo próbowało oczywiście je zmienić na swoją modłę, stawiając nacisk na post. Jednak poganie byli zbyt przywiązani do świątecznego obżarstwa, więc było to mało skuteczne (Kościół katolicki oficjalnie zniósł post dopiero w 1983 roku).
Uważny czytelnik powinien zauważyć pewną niezgodność - zimowe przesilenie przypada przecież na dzień 21 grudnia, czyli święto narodzin bogów powinno być obchodzone właśnie 21 grudnia. Dlatego trzeba wyjaśnić, że w starożytnym Rzymie przesilenie wypadało właśnie owego 25 grudnia, według kalendarza juliańskiego)
Noc Świętojańska.
Letnie przesilenie to kolejne „magiczne” zjawisko, najkrótsza noc w roku, obchodzone około 21 czerwca. Poganie nazywali to Nocą Świętojańską, Nocą Kupały, Mindsummer, Sobótką. Podczas niej palono do świtu ogniska, bawiono się wspólnie, ucztowano i często oddawano się też rozpuście)
To było święto zakochanych, podczas którego kapano się, wróżono i puszczano wianki na wodę. Woda i ogień, tak popularne w tym święcie, to symbole męskie i żeńskie. Wodę też święcono (i używano do święcenia) – sam zwyczaj pokropków jest oczywiście także pogański.
Wigilia św. Jana była próbą zasymilowania Nocy Świętojańskiej, po nieudanych próbach jej wykorzenienia. Nawet nazwa „Noc Świętojańska” została przeniesiona na wigilię św. Jana, a Kupałę próbowano nazwać Janem Chrzcicielem, co zakrawa już na absurd)
Kupalnocka wróciła do łask:) Polecam Krakowskie Wianki, trochę już unowocześnione co prawda, ale bardzo fajne (niestety w zeszłym roku się nie odbyły).
Święto plonów.
Równonoc jesienna (przypadająca na 23 września) określała datę tradycyjnych Dożynek, zwanych kiedyś Wyrzynkami, Obrzynkami. Niegdyś bardzo popularne i istotne święto dla wszystkich ludzi, dziś już jedynie dla rolników.
autor:Ryuuk
8/23/2011
Piraci Słowiańscy na Bałtyku
Już w XI wieku mieszkańcy Jomsborga uznają zwierzchność Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Natomiast u ujścia Odry, na Ranie i w innych okolicach południowego pobrzeża bałtyckiego, aż po Wagrię zaginął wszelki ślad po bytności ludności wikińskiej. Prymat w całości przejęli Słowianie, pod koniec XI wieku już nie Wikingowie pustoszą wybrzeża słowiańskie, lecz rozbójnicy słowiańscy napadają na wybrzeża duńskie, szwedzkie i norweskie.
Statki Słowian przeprawiają się przez Bałtyk aż do dalekiej Birki, którą doszczętnie niszczą, dalej do Gotlandii, czy też okolic dzisiejszego Sztokholmu. Punkt szczytowy słowiańskiego korsarstwa przypada na pierwszą połowę XII wieku. Król duński Magnus Dobry, który najczęściej wyprawiał się na Słowian, był świadkiem początków ich korsarstwa.
Około 1043 roku Magnus wyprawia się na Wolin, niszczy dawny wikiński gród Jomsborg, po czym w drodze powrotnej w pobliżu Rany przegrywa bitwę morską z tymi wyspiarzami.
Nie na wiele zdało się to zwycięstwo, skoro już około 1059 roku Ranowie wraz z sąsiadującymi z nimi Czrezpienianami zostali zmuszeni do płacenia trybutu królowi duńskiemu Swenowi Estrydsenowi. Zależność ta była także tymczasowa, trwała bowiem do około 1086 roku.
Pomimo owej zależności Ranowie Przejawiali ogromną aktywność na morzu. O popełnianych przez nich okrucieństwach pisał około 1070 roku Adam Bremeński. "Saga rodu Knytlingów" wielokrotnie wspomina o napadach Ranów i Pomorzan na statki kupców skandynawskich. Ale nie tylko źródła pisane mówią o agresywnej działalności Ranów na morzu.
Ponownie musieli Ranowie ugiąć się pod jarzmem duńskim około 1100 roku, w tym bowiem czasie król duński Eryk Dobry (Eiegod), pamiętając, że byli oni niegdyś zależni od króla Swena Estrydsena, przedsięwziął wyprawę zbrojną.
Źródła skandynawskie nie wspominają o żadnych większych przedsięwzięciach piratów słowiańskich na przestrzeni lat 1100-1136. Ale był to spokój tylko pozorny. Ranowie szczególnie dali się we znaki mieszkańcom wybrzeży duńskich.
Wyspa Rana wraz z sąsiednimi wysepkami, półwyspami, głęboko w ląd wciętymi zatokami oraz płytkimi cieśninami, wreszcie samym położeniem na skrzyżowaniu wielkich szlaków handlowych na Bałtyku, stwarzała wymarzone warunki do morskiego rozbójnictwa. Nie ominęli też Ranowie tej sprzyjającej okoliczności. W rozboju znaleźli tyle uroku, że z czasem uznali go za nie przynoszący ujmy zawód.
Organizowane przez nich niewielkie ekspedycje wyprawiały się po żywność, zaspokajając równocześnie podstawowe potrzeby powstającej klasy feudałów. Siła tych wypraw leżała w nagłym, niespodziewanym ataku. Szybkie i zwrotne statki Ranów mogły w krótkim czasie przerzucić całą ekspedycję na wrogie wybrzeże. Lekka kawaleria, którą także transportowano morzem, zapewniała szybkość na lądzie, co decydowało niejednokrotnie o zaskoczeniu osad położonych dalej od brzegu morza. Konie pozwalały równocześnie na szybką ucieczkę w wypadku grożącego niebezpieczeństwa.
Zupełnie inny charakter miała wspólna wyprawa Ranów, Pomorzan, Obodrytów i Luciców na stolicę Danii Roskildę w roku 1135. Jakie były przyczyny tej wyprawy, jaki przebieg działań, czy zdobyto tylko miasto, czy także i gród, nie da się niestety odpowiedzieć. Sam fakt jednak, że zaatakowano stolicę nieprzyjacielskiego kraju, a więc miejsce zazwyczaj dobrze bronione, świadczy o dużym rozmachu tej wyprawy.
Znacznie więcej wiemy o wyprawie Słowian na Konungahelę. To położone w głębokim, utworzonym przez uchodzące do morza wody rzeki Götafeld fiordzie, w odległości 10 km od jej ujścia miasto pełniło rolę ważnego ośrodka morskiego i lądowego handlu Norwegii. Od strony morza broniły go wysokie i strome brzegi fiordu, od lądu natomiast potężny gród.
Cel tej wyprawy nie jest bliżej znany. Przypuszczać należy jedynie, że - obok chęci zyskania cennych łupów, które obiecywało dobrze prosperujące miasto handlowe - w grę wchodziły interesy polityczne. Chodziło o przeciwdziałanie układowi duńsko-niemieckiemu, zawartemu dla zwalczania słowiańskich piratów.
Wyprawa miała charakter ogólnosłowiański. Nie możemy jednak uwierzyć w jej dane liczbowe. Jak podaje Snorre Sturlason, miało być 650 statków słowiańskich, na każdym z nich 44 ludzi i dwa konie. A zatem 28600 ludzi! Ludność Rany oblicza się dla tego okresu w granicach od 10 do 15 tysięcy. Według obliczeń historyków-demografów dla społeczeństw rolniczych - do nich bowiem zaliczamy Słowian połabskich, a wśród nich i Ranów - w XII wieku wystawienie jednego wojownika na 10 mieszkańców stanowiło maksimum możliwości.
A przecież dziejopisowie zgodnie świadczą, że Ranowie mieli obok Pomorzan najpotężniejszą flotę, według obliczeń naszych byli zatem zdolni wystawić 1000 lub najwyżej 1500 wojowników. Tyle samo Pomorzanie, a nieco mniej Lucice i Obodryci. Liczba więc 4-5 tysięcy wojowników przedstawia realne możliwości Słowian połabskich i Pomorzan. /realne według obliczeń opartych na dzisiejszej bardzo skromnej wiedzy i dosyć dziwnej ocenie możliwości bojowych ludności ,bo u Słowian kobiety nie raz walczyły nawet na regularnych wojnach. Niemniej ,jeśli te obliczenia są faktem ,to rozmach przedsięwzięcia był mniejszy ,za to chwała dużo większa.Niemniej większość opracowań pomija te obliczenia i trzyma się historycznego przekazu. -Przyp.S.M./
Dowódcą wyprawy był książę zachodniopomorski Racibor. Mieszkańcy Konungaheli zostali zaskoczeni całkowicie. Większość ich była na wczesnej mszy, gdy do kościoła wpadł konno niejaki Ejnar z wieścią, że nieprzyjacielski statki ukazały się we fiordzie. Natychmiast też ludność przystąpiła do obrony, ale już Słowianie, którzy szczęśliwie ominęli wbite w dno fiordu pale, stoczyli bitwę z flotą norweską. Mieli stracić w niej 170 okrętów, jednocześnie flota norweska przestała istnieć. Po skończonej bitwie w porcie Słowianie wysiedli na ląd i przystąpili do oblężenia grodu.
Miasto stało się łupem najeźdźców. Jedynie potężnie obwarowany gród bronił się zaciekle. Po długiej walce obrońcy Konungaheli musieli ulec. Wszystkich zdolnych do pracy mężczyzn i kobiety Słowianie wzięli do niewoli, rannych, niedołężnych lub zbyt młodych zabili. Ruiny grodu i miasta stały się ofiarą ognia. Konungahela, jedno z największych miast handlowych, przestała istnieć.
Dotkliwa klęska Norwegów stała się przyczyną kilku następnych po sobie wypraw odwetowych. W następnym roku roczniki duńskie odnotowują aż trzy starcia Skandynawów ze Słowianami.
Sigurt Slembe, wielmoża norweski, którego interesy zapewne bezpośrednio zostały naruszone w Konungaheli, przedsięwziął na własną rękę dwie wyprawy przeciwko grasującym na Bałtyku statkom słowiańskim. W pierwszej bitwie w okolicach Zelandii zwyciężył, zniszczył osiem statków, a ich załogi wymordował. Niedobitków, którzy dotarli do lądu, powiesił, jak to zwykle czyniono z piratami. Podobny był wynik drugiej bitwy morskiej Sigurta Slembe z piratami słowiańskimi, która się rozegrała między wyspami Man i Arö.
Podczas gdy Sigurt Slembe zdobywał na polach bitew ze Słowianami opiewaną później przez skaldów sławę, w Danii trwały przygotowania ogólnopaństwowe do rozprawy ze słowiańskimi rozbójnikami morskimi. Król duński Eryk II Emune zdecydował się wyprawić na Ranów, gdyż ci swymi napadami na wybrzeża wysp duńskich najbardziej dawali się we znaki. Ogromna flota duńska, licząca według Saxo Grammatyka 1100 łodzi morskich, co oczywiście jest znowu kronikarską przesadą, wypłynęła na podbój Rany. Celem ataku stała się Arkona - centralny ośrodek kultu religijnego wyspiarzy. W porę uprzedzeni Ranowie zamknęli się w grodzie. Rozpoczęło się długotrwałe oblężenie.
Tymczasem Ranowie zorganizowali odsiecz: idąc nocą wzdłuż brzegu po znanych tylko rybakom mieliznach, zaatakowali nie spodziewających się z tej strony uderzenia Duńczyków. Mimo olbrzymich strat we flocie Duńczycy nie odstąpili od grodu, który nie był przygotowany na długotrwałe oblężenie. Zmożona głodem Arkona poddała się. Obrońcy jej zobowiązali się przyjąć chrześcijaństwo pod warunkiem, że świątynia i posąg Świętowita nie zostaną zniszczone.
Król Eryk Emune pozostawił na wyspie biskupa misyjnego i towarzyszących mu misjonarzy, aby szerzyli chrześcijaństwo. Ale sam, zaniepokojony zamieszkami w Danii, zmuszony został do zwinięcia wyprawy i pośpiesznego powrotu do kraju, gdzie wkrótce w wirze walk dynastycznych znalazł śmierć. Skoro tylko zniknęły w morskiej dali żagle duńskich statków, Ranowie wypędzili duńskiego biskupa, sami natomiast pozostali wierni swemu czterogłowemu Świętowitowi.
Wspominaliśmy już, że o udziale Duńczyków w krucjacie 1147 roku zadecydowały uciążliwe dla kraju korsarskie napady Słowian. Nic w tym dziwnego, w nieszczęsnym bowiem dla Danii okresie między śmiercią króla Mikołaja (Nielsa) w 1134 roku a objęciem władzy przez Waldemara I Wielkiego w 1157 roku, wyspy duńskie wielokrotnie stawały się łupem korsarzy słowiańskich. Wskutek tego niektóre prowincje zaczęły się gwałtownie wyludniać.
Krucjata nie odwróciła Słowian od rozbójniczego procederu na morzu. Wprost przeciwnie, Ranowie, których powaga wśród innych plemion Słowian połabskich po zwycięstwie przy ujściu Warnawy nad Duńczykami wzrosła do maksimum, zaczęli przejawiać nie spotykaną dotąd inicjatywę. Ich korsarska działalność doprowadziła do zamarcia handlu bałtyckiego, niejednokrotnie też uniemożliwiła swobodną żeglugę pomiędzy poszczególnymi wyspami duńskimi.
Mnisi z klasztoru w Kołbaczu zamieścili w swym roczniku pod datą 23 i 24 maja 1150 roku następującą notkę: "Była bitwa koło Arkony w Sławii, po czym Słowianie wyprawili się na Skanię". Niewątpliwie przyczyną wyprawy Skanów na Ranów była chęć odwetu za sromotną porażkę, którą ci ponieśli w czasie nieszczęsnej krucjaty przed trzema laty przy ujściu Warnawy. Ale były i głębsze przyczyny tego przedsięwzięcia. Zamknięcie handlu bałtyckiego oraz łowisk śledzi przy brzegach wyspy Rany dla chrześcijan postawiły Skanów wobec rozpaczliwej wprost sytuacji gospodarczej. Groził głód. Jedynym wyjściem było uderzenie w sprawców tego stanu.
Wyprawa nie powiodła się. Skanowie ponieśli klęskę, na domiar złego Ranowie wyprawili się natychmiast na wybrzeże skandynawskie, które korsarskim zwyczajem spustoszyli, doprowadzając kraj do jeszcze większej ruiny gospodarczej.
Nie koniec niepowodzeniom duńskim. Nie słabnąca aktywność Słowian zmusiła Duńczyków do pewnych kroków obronnych. Konieczność tego zrozumiał jeden z pretendentów do tronu duńskiego Swen Grade, który u brzegu wyspy Fionii i Zelandii zbudował dwa grody, "aby - jak informuje Saxo Grammatyk - były postrachem dla piratów i schronieniem dla mieszkańców". Nie na wiele się zdało to przedsięwzięcie. Przypuszczalnie w roku 1151 Słowianie nagłym atakiem zburzyli doszczętnie oba nowo zbudowane grody, po czym stoczyli bitwę, w której Swen Grade, "walcząc z wielkim męstwem", poniósł klęskę.
W roku 1153 stolica Danii Roskilde już po raz drugi stanęła w obliczu niebezpiecznego najazdu Ranów i Połabian. Słowianie, dysponujący olbrzymią liczbą statków, rycerzy i koni, dowiedziawszy się, że książę Waldemar wyjechał ze stolicy, postanowili ją zaskoczyć. Dlatego też nie palili osad w okolicy, aby ich dymy pożarów nie zdradziły. Konnica zdołała dotrzeć do murów miasta, gdzie doszło do starcia z oddziałem pod dowództwem rycerza Ratulfa. To pierwsze starcie zadecydowało o losie wyprawy. Duńczycy zdołali w tym czasie zorganizować obronę, a przedłużenie się bitwy pozwoliło im przejść do ataku. Słowianie musieli pośpiesznie powrócić na statki.
Nie był to jeszcze koniec działań zbrojnych. Swen Grade, w polityce wewnętrznej przeciwnik Waldemara, rozumiejąc, jaką groźbę stanowią Słowianie dla Danii jako całość, uderzył na ich powracającą z Zelandii flotę i odniósł nad nią zwycięstwo. Nie na wiele się to zdało. Najazdy Słowian nie tylko nie ustały, lecz przeciwnie, jeszcze się wzmogły.
W Roskildzie, która już dwukrotnie przeżywała najazdy piratów słowiańskich, utworzono specjalny zakon rycerski, którego celem miało być zabezpieczenie wybrzeży duńskich przed podobnymi najazdami. Początkowo "zakon", który zresztą nie różnił się od innych organizacji korsarskich, posiadał zaledwie 28 statków. Ale wojna z rozbójnikami słowiańskimi pozwoliła mu zgarnąć 82 statki, które zasiliły jego flotę. Nie znamy dalszych losów tej organizacji. Mimo uznania, jakim cieszyła się w Danii, nie przyniosła ona spokoju na Bałtyku.
Mniejsze i większe wyprawy pustoszyły nadal wybrzeża duńskie. Oto jak opisuje zniszczenia spowodowane przez słowiańskich piratów Saxo Grammatyk: "W owym czasie rozzuchwalili się piraci; od granic Słowian aż po Eidorę wszystkie wsie od wschodu, opuszczone przez mieszkańców, leżały bez uprawy roli. Zelandię od południa zalegała pustka".
W roku 1156 duża wyprawa floty słowiańskiej, skierowana na Fionię i jej główne miasto Oddensce dokonała takich zniszczeń, że, jak informuje wspomniany już dziejopis, "gdyby poniesiono drugą podobną klęskę, wyspa zostałaby pozbawiona możliwości uprawy".
Łupieskie wyprawy Słowian nie ograniczały się zasięgiem do południowych wysp duńskich. Niejedna z nich sięgnęła północnych części Jutlandii. Roczniki duńskie odnotowują kilkakrotnie olbrzymie dewastacje w posiadłościach biskupa w Aarhus. O wysokości strat poniesionych przez biskupów w Aarhus może świadczyć spisany w roku 1183, a więc 15 lat po upadku Rany i podboju Pomorza przez Waldemara, testament, w którym biskup Swen określa swe majątki jako "wielkie w liczbie, ale małe w cenie z powodu położenia nad morzem i narażenia na najazdy pogan".
Okres działalności piratów słowiańskich na morzu zamyka duża wyprawa floty, liczącej według jednych źródeł 600, a innych 1500 statków, która pojawiła się w Sundzie. W chwili, gdy przepływała koło wyspy Joluholm, gwałtowna burza morska zniszczyła większość statków.
Przewaga militarna Słowian w XII wieku na Bałtyku jest aż nazbyt oczywista. Sławą i niesławą rozbójnictwa morskiego Skandynawowie muszą podzielić się ze Słowianami.
Niestety niewiele jest relacji kronikarskich, które by mówiły bezpośrednio o pirackiej działalności Słowian. Jeżeli z tych nielicznych przekazów pisemnych skandynawskich skaldów, czy Sagamandarów rysuje się obraz takiej potęgi morskiej Słowian, to trzeba przyznać, że mit niepodzielnej ery wikingów został brutalnie unicestwiony przez Słowian.
Autor: Sławomir Górny – Sławomir Zawzięty
źródło: www.bdn.org.pl
Woje ,obrzy i piraci ,czyli starosłowiańska wojskowość.
Można by podejrzewać, że ideałem chrześcijańskiej historii byłoby stwierdzenie, że do czasu chrystianizacji nas (Słowian)
w ogóle nie było. Dopiero z pokropionej wodą święconą ziemi wyrośli gorliwi chrześcijanie, którzy z radością przyjęli „dobrą nowinę” …
Prawda nie jest jednak tak chrześcijańska. Istnieliśmy już wcześniej, mieliśmy własną kulturę i wierzenia (które zostały
jedynie przechrzczone), własny język (wszyscy Słowianie kiedyś gadali tak samo) i prawdopodobnie słowo pisane (mowa nie
tylko o głagolicy, ale też o runach słowiańskich, których istnienie jest najzacieklej negowane przez obecnych, zwłaszcza
polskich historyków), wreszcie mieliśmy własne modele wojskowości, naprawdę niezwykłe.
Czemu poruszam temat militarny? Ponieważ był on niesamowicie istotny w feudalnym chrześcijaństwie: wojskowość była omawiana
przez duchowieństwo, nawet teologów – oręż godna i niegodna (jak np. kusze), prawo do jej noszenia, jej pogański i chrześcijański
charakter, taktyka i sposób prowadzenia wojen (który różnił się w przypadku chrześcijan i pogan, czy innowierców).
Feudalizm przetrwał tak długo, mimo swoich wad, tylko dzięki wsparciu militarnemu. Ale też pod wpływem (głównie) nowego
modelu wojskowości ustąpił miejsca monarchii.
Oczywiście w powszechnym mniemaniu pogańscy Słowianie (jeśli ktoś już uzna, że istnieli) byli prymitywnymi dzikusami na bagnach,
niewartymi wspominki. Jeśli zwyciężali w boju, to tylko dzięki ogromnej przewadze. Czy aby na pewno?
Nie ulega wątpliwościom, że Słowianie bardzo przerazili Bizancjum w 626 roku (nawet Słowianki brały udział w walce i oblężeniu
Konstantynopola), nie mniej niż antyfeudalny bunt pod wodzą Tomasza Słowianina (Tomasza z Giazury), który niemal skończył z imperium.
Gdy władcy muzułmańscy przejęli władzę w Hiszpanii, uczynili ze słowiańskich niewolników gwardię, która wielokrotnie budziła
prawdziwą grozę. W latach dwudziestych X wieku emir Sabir (Słowianin!) był dowódcą floty arabskiej w czasie jej operacji na Sycylii i
południowej Italii. Dużą część jego wojowników znowu stanowili Słowianie. Teofilakt Simonakta wyraźnie podaje, że już Awarzy
w VII wieku starali się przeciągnąć Słowian na swoją stronę poprzez hojne podarki. Pseudo-Maurycjusz w swoim Strategikonie pisze o
kiepskim stanie fizycznym legionistów italskich, którzy już nawet nie potrafili napiąć łuku, bez problemów obsługiwanego przez Słowian.
Na podstawie obliczeń niemieckiego historyka Schunemanna okazało się, że od ekspedycji Karola Wielkiego w 789 roku do najazdu Fryderyka
Rudobrodego na Polskę w 1157 roku, zorganizowano przeciwko Słowiańszczyźnie co najmniej 170 wypraw germańskich (frankijskich, niemieckich
i saskich). Z tego zaledwie co trzecia odniosła sukces, reszta zaś skończyła się porażką, często dotkliwą, a w 20 wypadkach wręcz
katastrofą germańskich wojsk. Warto od razu zaznaczyć, że w zdecydowanej większości wypadków przewaga militarna była absolutnie po
stronie najeźdźców.
Już Ibrahim ibn Jakub zwrócił uwagę, że „Na ogół Słowianie są skorzy do zaczepki i gwałtowni i gdyby nie ich niezgoda mnogością rozwidleń
ich gałęzi i podziałów na szczepy, żaden lud nie zdołałby im sprostać w sile”.
Od razu nasuwa się pytanie, jaka była ta tajemnica sukcesów Słowian?
Przede wszystkim duża elastyczność, jeśli chodzie o czerpanie z innych wzorców. Wśród Słowian można znaleźć tak nomadów, jak i ciężką
piechotę, machiny oblężnicze, rewelacyjnych marynarzy, doskonałą kawalerię i oczywiście oddziały sprawiające wrażenie dzikich watah.
Jednak wszyscy oni zawsze zachowywali pewien specyficzny, słowiański rys.
Dla wielu będzie to zaskoczeniem, ale prawdziwie rdzenną bronią dawnego Słowianina był łuk. Cisowy o długości nawet do 160 cm miał
doskonałe osiągi, znacznie lepsze od krótkich łuków stosowanych wówczas na zachodzie Europy. Dopiero wprowadzenie (ale tylko w dużej
ilości) kusz mogło zniwelować przewagę. Oczywiście w etnosie słowiańskim prawdziwe konne łucznictwo występowało sporadycznie, może za
wyjątkiem okresu kontaktów z konnymi nomadami (jak Awarowie i Madziarzy), ale nawet nasi książęcy drużnicy zawsze mieli ze sobą
przytroczone do siodła łuki – używali ich najprawdopodobniej podczas postoju lub w ogóle po zejściu z konia. Strzały czasami zatruwano,
szczególnie na Połabiu. O dużym przywiązaniu do tej broni świadczy fakt częstych znalezisk łuków dziecięcych.
Wiele znacząca jest też ogromna ilość rodzajów grotów strzał, znajdowana zwłaszcza na terenach Rusi Kijowskiej – do przebijania zbroi,
wnikania w oczka kolczugi, ucinania kończyn, przecinania lin i czego tylko dusza zapragnie (mimo iż Rusowie nie słynęli jako wspaniali
łucznicy). Pomysłowość w tym względzie jest wręcz oszałamiająca.
Drugą taką ulubioną bronią Słowianina był długi i szeroki nóż, coś na kształt saksów, lecz bez tradycyjnych zdobień, o długości nawet
do 40 i szerokości do 4 cm. Ciekawostką jest niewątpliwie, że Słowianie czasami decydowali się na pojedynki z użyciem noża, przywiązując
do tego dużą wagę jako sposobu rozstrzygnięcia sporu bez walnej bitwy, o czym „Powieść minionych lat”, gdzie tak właśnie walczą
kniaziowie Mścisław z Radedią, zaświadcza. Nie był to jednak „sąd boży” i nie był stosowany podczas „cywilnych” sporów.
Miecze miały raczej ekskluzywną formę, używali ich bogatsi wojownicy, często darząc je szacunkiem i przekazując z ojca na syna.
Podobny zwyczaj istniał na Pomorzu, ale tu z kolei przekazywano sobie topory. Były one bardziej preferowane, zwykle nieco lżejsze od
np. normańskich (za wyjątkiem oczywiście Pomorza), albo maczugi, których używano nawet w walce na odległość (Połabianie nazywali je
wiekiery).
Chrześcijaństwo zawsze starało się wprowadzić nowe, właściwe sobie wzorce wojskowości, zwalczając jednocześnie wszelkie ślady pogaństwa.
Tak było z Sasami, którzy wojskowo schrystianizowali się bardzo szybko i w zasadzie bez problemów. Z Normanami było już gorzej,
zaś w przypadku Słowian była to udręka! Nawet książęcy drużnicy byli przywiązani do dawnych wzorów, trocząc do siodeł długie,
nieporęczne łuki i topory o swojskich żeleźcach. W okresie wykształcenia się warstwy rycerskiej nasi wyglądali zawsze trochę inaczej.
Szymon Kobyliński nazywał zachodnioeuropejskie rycerstwo gorylowatym (związane jest to z wyglądem zachodniego rycerza, nieco …
okrąglejszego) w odróżnieniu od naszego, na wschodni sposób przypominającego smukłe, stalowe ostrze.
Jednak najbardziej szokujący dla duchowieństwa był zwyczaj wśród „szeregowych” wojowników, polegający na ubieraniu się w zwierzęce skóry
i zakładania na głowę wilczych lub niedźwiedzich czerepów. Uzyskiwało się dzięki temu doskonały efekt psychologiczny
(tacy Wieleci i Rusowie jeszcze się tatuowali), wywołujący u wrogów drżenie kolan. Mimo nawet kazań o pogańskich obyczajach
(które obejmowały także uzbrojenie), taki wojownik-wilkołak (zwłaszcza z plebsu) występował na naszych terenach aż po sam kres
średniowiecza!
Paradoksalnie owa barbaryzacja militariów szczególnie nasilała się podczas chrystianizacji, będąc przejawem buntu albo skutecznym sposobem
walki z chrześcijańskim wojskiem. Ona też wpłynęła na szczególnie nasilenie na naszych terenach zakazów posiadania broni przez plebs.
Szczególnie u Czechów posunięto ten zakaz do absurdu – grodowi pełnili służbę z kijami (zamiast włóczni), a po powrocie z
wojennych wypraw, zaraz po przekroczeniu granicy, cała broń chłopskiej piechoty była składowana na wozach, pod czujnym okiem oczywiście…
Rzecz jasna wilcze czerepy nie stanowiły jedynej osłony. Nie da się już zaprzeczyć (a próbowano!), że zbroją Słowian była skóra prażona
na ogniu, wzmacniana kawałkami kości, często zakładana jedynie na tors – wykonanie jej było prostsze, co nie znaczy że była to ochrona
prymitywna. Przeciwko strzałom była całkiem skuteczna i nie krępowała ruchów w walce wręcz. Były też oczywiście różne jej interesujące
wersje, np. na wschodzie spotykano karaceny sporządzane z jelenich kopyt (bardzo twardych).
Podobnie było z tarczą, która w słowiańskim wydaniu była lżejsza i okrągła (zamiast preferowanych w zachodniej wojskowości normańskich
tarcz migdałowego kształtu), jej także uparcie używano przez bardzo długi czas. Wbrew pozorom, niewielka tarcza, zwłaszcza w ręce
sprawnego wojownika, jest duzo bardziej skuteczna (można się nią bronić bez utraty kontaktu wzrokowego, do tego nie stając się worem
do obijania), ale oczywiście w luźnej walce.
Bo Słowianie właśnie preferowali walkę w luźnym szyku (tylko z pozoru bezładnym), ostrzał z łuków i miotanie oszczepów, dzirytów,
włóczni, pojedynki jeden na jeden. W walce bezpośredniej stosowali chętnie i bardzo skutecznie krótkie włócznie. To dlatego właśnie
germańska wojskowość za swoją podstawę w walce ze Słowianami uznała ścianę z normańskich tarcz w połaczeniu z żelazną dyscypliną –
po prostu w inny sposób nie dawali rady.
Oczywiście nie sposób pominąć konnicy. Nie jest prawdą, że Słowianie nadawali się jedynie do piechoty – już kontakty z nomadami
(Awarowie, Madziarzy i Proto-Bułgarzy, czyli Hunowie) zaowocowały szybko przyswojeniem tego sposobu walki. Tak było w Państwie Samona,
Wielkomorawskiej Rzeszy i Wielkiej Bułgarii, tak było też póżniej, np. na Rusi Kijowskiej. Obodrzyce na Połabiu dużo wcześniej niż Sasi
zajmowali się hodowlą koni roślejszych i znacznie szybciej od nich stosowali formacje jazdy, często w sposób bardzo zaskakujący
(przykładem są niesamowite desanty księcia Niklota). Jednak wielki koń, oprócz niewątpliwych zalet, ma też wady – trzeba na niego
chuchać i dmuchać a kilka tygodni w polu wystarczy, by stracił swoje zdolności bojowe. Dlatego też, nie tylko w stepie ale i na
naszych terenach (pokrytych puszczami), chętnie stosowano małe, leśne koniki, mniej wymagające i znacznie bardziej wytrwałe.
Jeszcze ciekawostka – na terenach Moraw i dawnego Państwa Wiślan, aż do co najmniej IX wieku był popularny awarski wzorzec
wojskowości, dzięki któremu wojownicy uzyskiwali wysoki status społeczny. Byli to konni łucznicy, świetnie opancerzeni, potrafiący
walczyć mieczem i przede wszystkim stosować kawaleryjską szarżę z użyciem włóczni. Sprawne posługiwanie się wszystkimi tymi rodzajami
broni uchodziło za szczyt wojennych umiejętności. Mimo awarskiego uzbrojenia i sposobu walki, byli to Słowianie, a zdradzają ich
miejsca pochówku, w których odkrywano miecze (topory) zamiast szabel, słowiańskie umba przy tarczach, kościane zbroje zamiast
metalowych (choć nie zawsze). To oni właśnie podtrzymywali tradycje owych strasznych „obrów”, olbrzymów nie do pokonania.
Termin „obrzy” odnosi się zatem tak do Awarów jak i Słowian.
Bez problemów Słowianie używali też machin oblężniczych, choćby w przypadku ataku na Sołuń w 622 roku, jak wieże oblężnicze,
wyrzutnie do miotania wielkich kamieni (zwane na Rusi porokami), tarany i kusze wystrzeliwujące wielkie strzały. Potwierdzone
jest także stosowanie przez Słowian … ognia greckiego („Kamień i Wolin” R. Kiersznowski), budzącej prawdziwą grozę broni średniowiecza,
tak w bitwach morskich jak i w oblężeniach. Jan z Efezu (VI wiek) pisze o Sklawinach (Słowianach) którzy „przeszli przez cała Helladę,
ziemie Tesalii i Tracji”, że „zdobyli wiele grodów i miast” i „nauczyli się się prowadzić wojnę lepiej niż Rhomajowie”.
Mimo iż działalność morska Słowian ma późniejszą metrykę niż innych narodów, to i w tej dziedzinie potrafili oni dorównać a czasami
nawet przewyższyć samych Greków i Wikingów, czego przykładami są Chorwaci, Rusowie, wojny morskie Obodrzyców i zwłaszcza Ranowie,
z którymi Duńczycy zwyczajnie nie mogli się równać. Naprawdę pełne chwały są walki morskie na Bałtyku, podczas których Słowianie
wyróżnili się niezwykłymi umiejętnościami w tej dziedzinie.
Słowiańscy piraci zaś to fascynujący temat. Oczywiście są oni w zasadzie nieznani, tymczasem ich działalność trwała wieki a swój
szczyt osiągnęła w XII. Mimo dużych różnic pomiędzy etnosem skandynawskim i słowiańskim, w obu przypadkach używano niemal takich samych
okrętów i w takim samym systemie lendungowym (podział terytorialny na jednostki zdolne do budowy i utrzymania okrętu) – zwykle
czterdziestowiosłowce (sneki) lub sześćdziesięciowiosłowce (skeidy). Naprawdę szybkie i wspaniałe łodzie, które swoją skończoną
formę uzyskały już w VIII wieku. Drakkary, jako zbyt duże (nawet 120 wioseł!) i kosztowne, były tak naprawdę niezmiernie rzadko
spotykane, nawet u wielkich władców.
Obie te nacje różniły sposoby zdobienia łodzi – Normanowie traktowali swoje jak obiekt kultu, umieszczając rzeźbioną głowę smoka
na dziobie, Słowianie zaś przyczepiali tam końskie czaszki. Żagle Normanów były często wspaniale (i kosztownie!) purpurowe, zaś
Słowianie używali czarnych. Podobnie było z burtami łodzi, tarczami, nawet odzieżą – wszystko czarne. Wywoływało to przerażający
efekt i było bardzo popularne szczególnie u Ranów, zawołanych korsarzy.
Słowiańscy piraci mieli niewątpliwie jedną przewagę na Wikingami. „Normańska burza” to działalność ciężkozbrojnej piechoty, natomiast
Słowianie często transportowali oddziały szybkiej kawalerii, co umożliwiało im znacznie większą elastyczność. Do historii powinna
przejść ogólnosłowiańska wyprawa pod wodza księcia Racibora, na Konungahalę (przeciwdziałająca układowi duńsko-niemieckiemu), której
rozmiary do dziś zaskakują – miało to być 650 okrętów z prawie 29 tysiącami ludzi!
Działalność słowiańskich piratów (która często była umotywowana politycznie i handlowo, nie tylko stanowiąca rozbójnicze eskapady)
doprowadziła nawet w Danii do pomysłu utworzenia zakonu chrześcijańskiego, mającego się zająć tym problemem! Absolutne poprawne jest
stwierdzenie (oparte na relacjach skandynawskich skaldów), że mit niepodzielnej dominacji Wikingów na morzach został brutalnie
unicestwiony przez Słowian. Na pewno ironią jest to, że głównymi ofiarami słowiańskich piratów byli właśnie potomkowie Wikingów.
/Szerzej o tym w oddzielnym wpisie -Przyp.S.M./
Ciekawostka – niewątpliwie to berserkerowie są znani ze swojego szału bitewnego (berserkergang). Wielu historyków twierdzi, ze ów
szał był zwyczajnie udawany, stanowił broń psychologiczną. /Narkotyzowali się sproszkowanymi ,wysuszonymi muchomorami ,co po trochu
niszczyło im psychikę i
z wiekiem miewali niekontrolowane napady wściekłości,więc byli wypędzani -Przyp.S.M./ Ale już naprawdę interesujące jest, że w
taki szał wpadali też Słowianie, szczególnie znani z tego byli właśnie Ranowie.
I nie było to udawane, bo kiedyś (najprawdopodobniej odurzeni) atakując przez trzy
dni (!) w zasadzie gołymi rękoma armię Duńczyków, niemalże doprowadzili do własnej zagłady … ale to temat na inną opowieść.
Nie da się ukryć, że przedchrześcijańska historia Słowian nie jest historią prymitywów siedzących na bagnach i rzucających kamienie.
Nie powinniśmy mieć absolutnie żadnych kompleksów – nasze armie były często nie mniej nowoczesne od wojsk ówczesnych potęg, jak
Bizancjum czy Frankowie, a nasi woje potrafili tłuc Wikingów (i ich potomków) na morzu, nomadów w stepie, czy innych wojowników w
bezpośrednim starciu.
Rzecz jasna kolejnym pytaniem, jakie automatycznie się nasuwa, jest: dlaczego pomimo wielu spektakularnych sukcesów, ponosili też
dotkliwe klęski? Mongołowie pobili Rusów, Połabie zostało zaanektowane, Wielka Bułgaria pokonana przez Bizancjum, a i naszej historii
jest wiele bolesnych momentów. Tylko że skromne i skłócone wojska Rusi nie mogły się równać liczebnie ze stricte militarną ordą o
ogromnych rozmiarach. Połabie nie padło w wyniku klęsk militarnych ale wskutek wyniszczenia gospodarczego, jakie spadło na ten skromny
obszarowo region, atakowany z chrześcijańską świętą zaciętością ze wszystkich stron. Wielka Bułgaria została tak naprawdę rozłożona od
środka przez duchowieństwo greckie, wierne Bizancjum a nie swoim władcom. A i w naszym przypadku roi się od momentów dwuznacznych,
jak choćby sprawa Krzyżaków – mieliśmy masę okazji, by z tym czysto bandyckim tworem skończyć, jednak zawsze stawał problem … wiary.
Na koniec też należy dodać ostatni, ale bardzo istotny problem, z jakim etnos słowiański zawsze się borykał – rozdrobnienie i kłótliwość,
często bardzo umiejętnie podsycana przez wrogów. Najlepiej to oddaje kolejny cytat z Ibrahima ibn Jakuba: „Słowianie wojują z
Bizantyńczykami, Frankami, Longobardami i innymi narodami, a ich wojna toczy się miedzy nimi ze zmiennym szczęściem”.
„Historia Bułgarii” Tadeusz Wasilewski.
„Historia Słowiańszczyzny” Witold Hensel.
„Fragmenty dziejów Słowiańszczyzny Zachodniej” Gerard Labuda.
„Kronika Słowian – tom I – Państwo Wielkomorawskie i Kraj Wiślan” Witold Chrzanowski.
„Słowianie Zachodni. Początki państwowości” Andrzej Michałek.
„Słowianie Zachodni. Państwa wczesnofeudalne” Andrzej Michałek.
„Słowianie Wschodni” Andrzej Michałek.
w ogóle nie było. Dopiero z pokropionej wodą święconą ziemi wyrośli gorliwi chrześcijanie, którzy z radością przyjęli „dobrą nowinę” …
Prawda nie jest jednak tak chrześcijańska. Istnieliśmy już wcześniej, mieliśmy własną kulturę i wierzenia (które zostały
jedynie przechrzczone), własny język (wszyscy Słowianie kiedyś gadali tak samo) i prawdopodobnie słowo pisane (mowa nie
tylko o głagolicy, ale też o runach słowiańskich, których istnienie jest najzacieklej negowane przez obecnych, zwłaszcza
polskich historyków), wreszcie mieliśmy własne modele wojskowości, naprawdę niezwykłe.
Czemu poruszam temat militarny? Ponieważ był on niesamowicie istotny w feudalnym chrześcijaństwie: wojskowość była omawiana
przez duchowieństwo, nawet teologów – oręż godna i niegodna (jak np. kusze), prawo do jej noszenia, jej pogański i chrześcijański
charakter, taktyka i sposób prowadzenia wojen (który różnił się w przypadku chrześcijan i pogan, czy innowierców).
Feudalizm przetrwał tak długo, mimo swoich wad, tylko dzięki wsparciu militarnemu. Ale też pod wpływem (głównie) nowego
modelu wojskowości ustąpił miejsca monarchii.
Oczywiście w powszechnym mniemaniu pogańscy Słowianie (jeśli ktoś już uzna, że istnieli) byli prymitywnymi dzikusami na bagnach,
niewartymi wspominki. Jeśli zwyciężali w boju, to tylko dzięki ogromnej przewadze. Czy aby na pewno?
Nie ulega wątpliwościom, że Słowianie bardzo przerazili Bizancjum w 626 roku (nawet Słowianki brały udział w walce i oblężeniu
Konstantynopola), nie mniej niż antyfeudalny bunt pod wodzą Tomasza Słowianina (Tomasza z Giazury), który niemal skończył z imperium.
Gdy władcy muzułmańscy przejęli władzę w Hiszpanii, uczynili ze słowiańskich niewolników gwardię, która wielokrotnie budziła
prawdziwą grozę. W latach dwudziestych X wieku emir Sabir (Słowianin!) był dowódcą floty arabskiej w czasie jej operacji na Sycylii i
południowej Italii. Dużą część jego wojowników znowu stanowili Słowianie. Teofilakt Simonakta wyraźnie podaje, że już Awarzy
w VII wieku starali się przeciągnąć Słowian na swoją stronę poprzez hojne podarki. Pseudo-Maurycjusz w swoim Strategikonie pisze o
kiepskim stanie fizycznym legionistów italskich, którzy już nawet nie potrafili napiąć łuku, bez problemów obsługiwanego przez Słowian.
Na podstawie obliczeń niemieckiego historyka Schunemanna okazało się, że od ekspedycji Karola Wielkiego w 789 roku do najazdu Fryderyka
Rudobrodego na Polskę w 1157 roku, zorganizowano przeciwko Słowiańszczyźnie co najmniej 170 wypraw germańskich (frankijskich, niemieckich
i saskich). Z tego zaledwie co trzecia odniosła sukces, reszta zaś skończyła się porażką, często dotkliwą, a w 20 wypadkach wręcz
katastrofą germańskich wojsk. Warto od razu zaznaczyć, że w zdecydowanej większości wypadków przewaga militarna była absolutnie po
stronie najeźdźców.
Już Ibrahim ibn Jakub zwrócił uwagę, że „Na ogół Słowianie są skorzy do zaczepki i gwałtowni i gdyby nie ich niezgoda mnogością rozwidleń
ich gałęzi i podziałów na szczepy, żaden lud nie zdołałby im sprostać w sile”.
Od razu nasuwa się pytanie, jaka była ta tajemnica sukcesów Słowian?
Przede wszystkim duża elastyczność, jeśli chodzie o czerpanie z innych wzorców. Wśród Słowian można znaleźć tak nomadów, jak i ciężką
piechotę, machiny oblężnicze, rewelacyjnych marynarzy, doskonałą kawalerię i oczywiście oddziały sprawiające wrażenie dzikich watah.
Jednak wszyscy oni zawsze zachowywali pewien specyficzny, słowiański rys.
Dla wielu będzie to zaskoczeniem, ale prawdziwie rdzenną bronią dawnego Słowianina był łuk. Cisowy o długości nawet do 160 cm miał
doskonałe osiągi, znacznie lepsze od krótkich łuków stosowanych wówczas na zachodzie Europy. Dopiero wprowadzenie (ale tylko w dużej
ilości) kusz mogło zniwelować przewagę. Oczywiście w etnosie słowiańskim prawdziwe konne łucznictwo występowało sporadycznie, może za
wyjątkiem okresu kontaktów z konnymi nomadami (jak Awarowie i Madziarzy), ale nawet nasi książęcy drużnicy zawsze mieli ze sobą
przytroczone do siodła łuki – używali ich najprawdopodobniej podczas postoju lub w ogóle po zejściu z konia. Strzały czasami zatruwano,
szczególnie na Połabiu. O dużym przywiązaniu do tej broni świadczy fakt częstych znalezisk łuków dziecięcych.
Wiele znacząca jest też ogromna ilość rodzajów grotów strzał, znajdowana zwłaszcza na terenach Rusi Kijowskiej – do przebijania zbroi,
wnikania w oczka kolczugi, ucinania kończyn, przecinania lin i czego tylko dusza zapragnie (mimo iż Rusowie nie słynęli jako wspaniali
łucznicy). Pomysłowość w tym względzie jest wręcz oszałamiająca.
Drugą taką ulubioną bronią Słowianina był długi i szeroki nóż, coś na kształt saksów, lecz bez tradycyjnych zdobień, o długości nawet
do 40 i szerokości do 4 cm. Ciekawostką jest niewątpliwie, że Słowianie czasami decydowali się na pojedynki z użyciem noża, przywiązując
do tego dużą wagę jako sposobu rozstrzygnięcia sporu bez walnej bitwy, o czym „Powieść minionych lat”, gdzie tak właśnie walczą
kniaziowie Mścisław z Radedią, zaświadcza. Nie był to jednak „sąd boży” i nie był stosowany podczas „cywilnych” sporów.
Miecze miały raczej ekskluzywną formę, używali ich bogatsi wojownicy, często darząc je szacunkiem i przekazując z ojca na syna.
Podobny zwyczaj istniał na Pomorzu, ale tu z kolei przekazywano sobie topory. Były one bardziej preferowane, zwykle nieco lżejsze od
np. normańskich (za wyjątkiem oczywiście Pomorza), albo maczugi, których używano nawet w walce na odległość (Połabianie nazywali je
wiekiery).
Chrześcijaństwo zawsze starało się wprowadzić nowe, właściwe sobie wzorce wojskowości, zwalczając jednocześnie wszelkie ślady pogaństwa.
Tak było z Sasami, którzy wojskowo schrystianizowali się bardzo szybko i w zasadzie bez problemów. Z Normanami było już gorzej,
zaś w przypadku Słowian była to udręka! Nawet książęcy drużnicy byli przywiązani do dawnych wzorów, trocząc do siodeł długie,
nieporęczne łuki i topory o swojskich żeleźcach. W okresie wykształcenia się warstwy rycerskiej nasi wyglądali zawsze trochę inaczej.
Szymon Kobyliński nazywał zachodnioeuropejskie rycerstwo gorylowatym (związane jest to z wyglądem zachodniego rycerza, nieco …
okrąglejszego) w odróżnieniu od naszego, na wschodni sposób przypominającego smukłe, stalowe ostrze.
Jednak najbardziej szokujący dla duchowieństwa był zwyczaj wśród „szeregowych” wojowników, polegający na ubieraniu się w zwierzęce skóry
i zakładania na głowę wilczych lub niedźwiedzich czerepów. Uzyskiwało się dzięki temu doskonały efekt psychologiczny
(tacy Wieleci i Rusowie jeszcze się tatuowali), wywołujący u wrogów drżenie kolan. Mimo nawet kazań o pogańskich obyczajach
(które obejmowały także uzbrojenie), taki wojownik-wilkołak (zwłaszcza z plebsu) występował na naszych terenach aż po sam kres
średniowiecza!
Paradoksalnie owa barbaryzacja militariów szczególnie nasilała się podczas chrystianizacji, będąc przejawem buntu albo skutecznym sposobem
walki z chrześcijańskim wojskiem. Ona też wpłynęła na szczególnie nasilenie na naszych terenach zakazów posiadania broni przez plebs.
Szczególnie u Czechów posunięto ten zakaz do absurdu – grodowi pełnili służbę z kijami (zamiast włóczni), a po powrocie z
wojennych wypraw, zaraz po przekroczeniu granicy, cała broń chłopskiej piechoty była składowana na wozach, pod czujnym okiem oczywiście…
Rzecz jasna wilcze czerepy nie stanowiły jedynej osłony. Nie da się już zaprzeczyć (a próbowano!), że zbroją Słowian była skóra prażona
na ogniu, wzmacniana kawałkami kości, często zakładana jedynie na tors – wykonanie jej było prostsze, co nie znaczy że była to ochrona
prymitywna. Przeciwko strzałom była całkiem skuteczna i nie krępowała ruchów w walce wręcz. Były też oczywiście różne jej interesujące
wersje, np. na wschodzie spotykano karaceny sporządzane z jelenich kopyt (bardzo twardych).
Podobnie było z tarczą, która w słowiańskim wydaniu była lżejsza i okrągła (zamiast preferowanych w zachodniej wojskowości normańskich
tarcz migdałowego kształtu), jej także uparcie używano przez bardzo długi czas. Wbrew pozorom, niewielka tarcza, zwłaszcza w ręce
sprawnego wojownika, jest duzo bardziej skuteczna (można się nią bronić bez utraty kontaktu wzrokowego, do tego nie stając się worem
do obijania), ale oczywiście w luźnej walce.
Bo Słowianie właśnie preferowali walkę w luźnym szyku (tylko z pozoru bezładnym), ostrzał z łuków i miotanie oszczepów, dzirytów,
włóczni, pojedynki jeden na jeden. W walce bezpośredniej stosowali chętnie i bardzo skutecznie krótkie włócznie. To dlatego właśnie
germańska wojskowość za swoją podstawę w walce ze Słowianami uznała ścianę z normańskich tarcz w połaczeniu z żelazną dyscypliną –
po prostu w inny sposób nie dawali rady.
Oczywiście nie sposób pominąć konnicy. Nie jest prawdą, że Słowianie nadawali się jedynie do piechoty – już kontakty z nomadami
(Awarowie, Madziarzy i Proto-Bułgarzy, czyli Hunowie) zaowocowały szybko przyswojeniem tego sposobu walki. Tak było w Państwie Samona,
Wielkomorawskiej Rzeszy i Wielkiej Bułgarii, tak było też póżniej, np. na Rusi Kijowskiej. Obodrzyce na Połabiu dużo wcześniej niż Sasi
zajmowali się hodowlą koni roślejszych i znacznie szybciej od nich stosowali formacje jazdy, często w sposób bardzo zaskakujący
(przykładem są niesamowite desanty księcia Niklota). Jednak wielki koń, oprócz niewątpliwych zalet, ma też wady – trzeba na niego
chuchać i dmuchać a kilka tygodni w polu wystarczy, by stracił swoje zdolności bojowe. Dlatego też, nie tylko w stepie ale i na
naszych terenach (pokrytych puszczami), chętnie stosowano małe, leśne koniki, mniej wymagające i znacznie bardziej wytrwałe.
Jeszcze ciekawostka – na terenach Moraw i dawnego Państwa Wiślan, aż do co najmniej IX wieku był popularny awarski wzorzec
wojskowości, dzięki któremu wojownicy uzyskiwali wysoki status społeczny. Byli to konni łucznicy, świetnie opancerzeni, potrafiący
walczyć mieczem i przede wszystkim stosować kawaleryjską szarżę z użyciem włóczni. Sprawne posługiwanie się wszystkimi tymi rodzajami
broni uchodziło za szczyt wojennych umiejętności. Mimo awarskiego uzbrojenia i sposobu walki, byli to Słowianie, a zdradzają ich
miejsca pochówku, w których odkrywano miecze (topory) zamiast szabel, słowiańskie umba przy tarczach, kościane zbroje zamiast
metalowych (choć nie zawsze). To oni właśnie podtrzymywali tradycje owych strasznych „obrów”, olbrzymów nie do pokonania.
Termin „obrzy” odnosi się zatem tak do Awarów jak i Słowian.
Bez problemów Słowianie używali też machin oblężniczych, choćby w przypadku ataku na Sołuń w 622 roku, jak wieże oblężnicze,
wyrzutnie do miotania wielkich kamieni (zwane na Rusi porokami), tarany i kusze wystrzeliwujące wielkie strzały. Potwierdzone
jest także stosowanie przez Słowian … ognia greckiego („Kamień i Wolin” R. Kiersznowski), budzącej prawdziwą grozę broni średniowiecza,
tak w bitwach morskich jak i w oblężeniach. Jan z Efezu (VI wiek) pisze o Sklawinach (Słowianach) którzy „przeszli przez cała Helladę,
ziemie Tesalii i Tracji”, że „zdobyli wiele grodów i miast” i „nauczyli się się prowadzić wojnę lepiej niż Rhomajowie”.
Mimo iż działalność morska Słowian ma późniejszą metrykę niż innych narodów, to i w tej dziedzinie potrafili oni dorównać a czasami
nawet przewyższyć samych Greków i Wikingów, czego przykładami są Chorwaci, Rusowie, wojny morskie Obodrzyców i zwłaszcza Ranowie,
z którymi Duńczycy zwyczajnie nie mogli się równać. Naprawdę pełne chwały są walki morskie na Bałtyku, podczas których Słowianie
wyróżnili się niezwykłymi umiejętnościami w tej dziedzinie.
Słowiańscy piraci zaś to fascynujący temat. Oczywiście są oni w zasadzie nieznani, tymczasem ich działalność trwała wieki a swój
szczyt osiągnęła w XII. Mimo dużych różnic pomiędzy etnosem skandynawskim i słowiańskim, w obu przypadkach używano niemal takich samych
okrętów i w takim samym systemie lendungowym (podział terytorialny na jednostki zdolne do budowy i utrzymania okrętu) – zwykle
czterdziestowiosłowce (sneki) lub sześćdziesięciowiosłowce (skeidy). Naprawdę szybkie i wspaniałe łodzie, które swoją skończoną
formę uzyskały już w VIII wieku. Drakkary, jako zbyt duże (nawet 120 wioseł!) i kosztowne, były tak naprawdę niezmiernie rzadko
spotykane, nawet u wielkich władców.
Obie te nacje różniły sposoby zdobienia łodzi – Normanowie traktowali swoje jak obiekt kultu, umieszczając rzeźbioną głowę smoka
na dziobie, Słowianie zaś przyczepiali tam końskie czaszki. Żagle Normanów były często wspaniale (i kosztownie!) purpurowe, zaś
Słowianie używali czarnych. Podobnie było z burtami łodzi, tarczami, nawet odzieżą – wszystko czarne. Wywoływało to przerażający
efekt i było bardzo popularne szczególnie u Ranów, zawołanych korsarzy.
Słowiańscy piraci mieli niewątpliwie jedną przewagę na Wikingami. „Normańska burza” to działalność ciężkozbrojnej piechoty, natomiast
Słowianie często transportowali oddziały szybkiej kawalerii, co umożliwiało im znacznie większą elastyczność. Do historii powinna
przejść ogólnosłowiańska wyprawa pod wodza księcia Racibora, na Konungahalę (przeciwdziałająca układowi duńsko-niemieckiemu), której
rozmiary do dziś zaskakują – miało to być 650 okrętów z prawie 29 tysiącami ludzi!
Działalność słowiańskich piratów (która często była umotywowana politycznie i handlowo, nie tylko stanowiąca rozbójnicze eskapady)
doprowadziła nawet w Danii do pomysłu utworzenia zakonu chrześcijańskiego, mającego się zająć tym problemem! Absolutne poprawne jest
stwierdzenie (oparte na relacjach skandynawskich skaldów), że mit niepodzielnej dominacji Wikingów na morzach został brutalnie
unicestwiony przez Słowian. Na pewno ironią jest to, że głównymi ofiarami słowiańskich piratów byli właśnie potomkowie Wikingów.
/Szerzej o tym w oddzielnym wpisie -Przyp.S.M./
Ciekawostka – niewątpliwie to berserkerowie są znani ze swojego szału bitewnego (berserkergang). Wielu historyków twierdzi, ze ów
szał był zwyczajnie udawany, stanowił broń psychologiczną. /Narkotyzowali się sproszkowanymi ,wysuszonymi muchomorami ,co po trochu
niszczyło im psychikę i
z wiekiem miewali niekontrolowane napady wściekłości,więc byli wypędzani -Przyp.S.M./ Ale już naprawdę interesujące jest, że w
taki szał wpadali też Słowianie, szczególnie znani z tego byli właśnie Ranowie.
I nie było to udawane, bo kiedyś (najprawdopodobniej odurzeni) atakując przez trzy
dni (!) w zasadzie gołymi rękoma armię Duńczyków, niemalże doprowadzili do własnej zagłady … ale to temat na inną opowieść.
Nie da się ukryć, że przedchrześcijańska historia Słowian nie jest historią prymitywów siedzących na bagnach i rzucających kamienie.
Nie powinniśmy mieć absolutnie żadnych kompleksów – nasze armie były często nie mniej nowoczesne od wojsk ówczesnych potęg, jak
Bizancjum czy Frankowie, a nasi woje potrafili tłuc Wikingów (i ich potomków) na morzu, nomadów w stepie, czy innych wojowników w
bezpośrednim starciu.
Rzecz jasna kolejnym pytaniem, jakie automatycznie się nasuwa, jest: dlaczego pomimo wielu spektakularnych sukcesów, ponosili też
dotkliwe klęski? Mongołowie pobili Rusów, Połabie zostało zaanektowane, Wielka Bułgaria pokonana przez Bizancjum, a i naszej historii
jest wiele bolesnych momentów. Tylko że skromne i skłócone wojska Rusi nie mogły się równać liczebnie ze stricte militarną ordą o
ogromnych rozmiarach. Połabie nie padło w wyniku klęsk militarnych ale wskutek wyniszczenia gospodarczego, jakie spadło na ten skromny
obszarowo region, atakowany z chrześcijańską świętą zaciętością ze wszystkich stron. Wielka Bułgaria została tak naprawdę rozłożona od
środka przez duchowieństwo greckie, wierne Bizancjum a nie swoim władcom. A i w naszym przypadku roi się od momentów dwuznacznych,
jak choćby sprawa Krzyżaków – mieliśmy masę okazji, by z tym czysto bandyckim tworem skończyć, jednak zawsze stawał problem … wiary.
Na koniec też należy dodać ostatni, ale bardzo istotny problem, z jakim etnos słowiański zawsze się borykał – rozdrobnienie i kłótliwość,
często bardzo umiejętnie podsycana przez wrogów. Najlepiej to oddaje kolejny cytat z Ibrahima ibn Jakuba: „Słowianie wojują z
Bizantyńczykami, Frankami, Longobardami i innymi narodami, a ich wojna toczy się miedzy nimi ze zmiennym szczęściem”.
-Ryuuk
źródła:„Historia Bułgarii” Tadeusz Wasilewski.
„Historia Słowiańszczyzny” Witold Hensel.
„Fragmenty dziejów Słowiańszczyzny Zachodniej” Gerard Labuda.
„Kronika Słowian – tom I – Państwo Wielkomorawskie i Kraj Wiślan” Witold Chrzanowski.
„Słowianie Zachodni. Początki państwowości” Andrzej Michałek.
„Słowianie Zachodni. Państwa wczesnofeudalne” Andrzej Michałek.
„Słowianie Wschodni” Andrzej Michałek.
Ku czci Sławnych.
Sławianie. Starożytny naród ludzi twardych i bezwzględnych ,a jednocześnie miłujących równie mocno co nienawidzących. Naród który szanował siłę i odwagę ,na którego ziemiach można było zostać przywitanym chlebem i rybą lub zniewolonym przez byle rolnika. Naród który z umiłowania własnej niezależności i zwykłej przekory posłał największą w historii piracką flotę na kraj który postanowił zwalczać ten proceder na niespokojnych wodach Bałtyku. Naród będący najliczniejszą grupą etniczną w Europie i który opanował jej największy obszar sięgając ,aż po północną Azję. Naród w którym rolnicy ,rzemieślnicy i kobiety ,byli samodzielną armią gotową bronić swoich domów. Naród który nie tylko oparł się inwazji wikingów ,ale ich zdominował i sobie podporządkował. Naród ludzi o własnej niezwykłego rodzaju religii ,którzy przez większość jej istnienia traktowali Bogów jako symbole swych własnych cnót.
Naród który stworzył własne przepiękne języki i własną muzykę o niespotykanym nigdzie indziej ,klimacie i melodyce ,oraz runiczne pismo. Naród który schrystianizował się tylko pozornie. Naród wielkich czynów ,królów wojowników ,kochający konie i morze. Naród którego krew płynie w naszych żyłach. Którego natura siedzi w was uśpiona lub może jesteście jej uosobieniem.
Ten blog nie będzie przedstawiał wszystkich poglądów ,źródeł ,ani nie będzie sztucznie obiektywny. Najnowsze badania genetyczne wykazały ,że źródłem Sławiańskiej krwii jest południowa Europa i ,że byliśmy tam już 10 tys. lat temu ,więc stanowiska allochtonistów automatycznie odrzucam ,chyba ,że wspomnę o nich jako ciekawostkach.Materiały mogą zawierać subiektywne opinie autorów ,mnie samego lub innych których zdanie podzielam..
Ten blog ma m.in. przybliżyć fascynującą historię naszych przodków ,Polakom ,którzy do tej wiedzy łatwego dostępu nie mają z powodu oficjalnej linii kreowanej przez niemców iż Sławianie byli prymitywnymi rolnikami którzy zajęli ich tereny i nie potrafili nawet zbudować porządnych grobów i która to pokrywa się niejako z poglądami allochtonistów. To zaskakujące jak chętnie w sprawach Polski jest przyjmowana za powszechnie znany "fakt" propaganda niemiecka.
Będę zamieszczał tutaj w miarę możliwości teksty różnych autorów ,zdjęcia ,muzykę i teksty własne w formie luźnych felietonów.
Niech ten blog będzie moim prywatnym hymnem na cześć przodków.
SŁAWA IM!!!
Naród który stworzył własne przepiękne języki i własną muzykę o niespotykanym nigdzie indziej ,klimacie i melodyce ,oraz runiczne pismo. Naród który schrystianizował się tylko pozornie. Naród wielkich czynów ,królów wojowników ,kochający konie i morze. Naród którego krew płynie w naszych żyłach. Którego natura siedzi w was uśpiona lub może jesteście jej uosobieniem.
Ten blog nie będzie przedstawiał wszystkich poglądów ,źródeł ,ani nie będzie sztucznie obiektywny. Najnowsze badania genetyczne wykazały ,że źródłem Sławiańskiej krwii jest południowa Europa i ,że byliśmy tam już 10 tys. lat temu ,więc stanowiska allochtonistów automatycznie odrzucam ,chyba ,że wspomnę o nich jako ciekawostkach.Materiały mogą zawierać subiektywne opinie autorów ,mnie samego lub innych których zdanie podzielam..
Ten blog ma m.in. przybliżyć fascynującą historię naszych przodków ,Polakom ,którzy do tej wiedzy łatwego dostępu nie mają z powodu oficjalnej linii kreowanej przez niemców iż Sławianie byli prymitywnymi rolnikami którzy zajęli ich tereny i nie potrafili nawet zbudować porządnych grobów i która to pokrywa się niejako z poglądami allochtonistów. To zaskakujące jak chętnie w sprawach Polski jest przyjmowana za powszechnie znany "fakt" propaganda niemiecka.
Będę zamieszczał tutaj w miarę możliwości teksty różnych autorów ,zdjęcia ,muzykę i teksty własne w formie luźnych felietonów.
Niech ten blog będzie moim prywatnym hymnem na cześć przodków.
SŁAWA IM!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)